Chapter 26

861 82 17
                                    

*Leondre*

Światło słoneczne natychmiast uderzyło w moje wrażliwe oczy. Bolało mnie dosłownie wszystko. Dzięki Bogu, nie miałem nic złamanego. Dopiero po kilku sekundach mój mózg przeanalizował, gdzie jestem. Z trudem podniosłem swoje poobijane ciało ze sterty porozwalanych rzeczy w autokarze. Lewe szyby były wybite przez powbijane w nie gałęzie, natomiast prawa strona była nienaruszona. Można było zauważyć, że pojazd zjechał w głęboki dół, całe szczęście bez wywrotki. Złapałem się za jedną ze skroni czując ciepłą ciecz. Nie miałem ran, to nie była moja krew. Gorączkowo przeniosłem wzrok na podłogę z której się podniosłem. Zakryłem usta dłonią natychmiastowo zalewając się gęstymi łzami.

Tam leżał Charlie. Ktoś, kogo kocham nad życie. Był ranny. Rana musiała być świeża, ponieważ wciąż pulsowała. Wydałem z siebie głośny ryk. Podbiegłem do wywróconej, turystycznej lodówki i apteczki. Z trudem podniosłem mebel i wyjąłem lód następnie owijając go w jakąś bluzę obok. Do swoich kieszeń upchałem rolkę papieru toaletowego i plastry. Potykając się i kalecząc przy tym swoją dłoń dobiegłem do rannego blondyna i szybko, niestety nieumiejętnie opatrzyłem jego rany na głowie i klatce piersiowej pozbawiając go koszulki.

Po przyłożeniu lodu usłyszałem krzyki z przodu autobusu. Ocierając swoje łzy pobiegłem i zauważyłem przygniecioną mebelkami Daphne. Płakała, była oszołomiona. Wybełkotałem coś żałośnie i podniosłem z niej ciężary. Rudowłosa odetchnęła. Colin również odzyskał przytomność po tym, jak kilka razy przyłożyłem do jego czoła kolejne porcje lodu.

Gdy ujrzałem przyjaciół w jakiejś całości szybko zawróciłem do mojego skarba. Wciąż był nieprzytomny, jednak oddychał. Przewrócił się na drugi bok. Lekko dotknąłem jego klatki piersiowej by sprawdzić puls. Nie zbyt dobry ze mnie lekarz ale jego serce chyba prawidłowo pracowało jak na moją ocenę.

Opadłem bezsilny na obolały tyłek i zachłannie łapałem powietrze. Moje serce omal nie wyskoczyło.

- Leondre, jesteś rany.- podpełzła do mnie obolała Daphne.

- Nie jestem.- odpowiedziałem zupełnie nie zauważając tego przez rosnący stres.

- Widzę, twoja dłoń.

- Dam radę, zajmij się Colinem.

Dziewczyna ocierając łzy spojrzała na Lenehana mocniej szlochając. Objąłem ją w ramiona najmocniej jak mogłem i wyszeptałem:

- Oddycha, wszystko będzie dobrze.

Opiekuńczo odprowadziłem ją na koc rozłożony przeze mnie obok autokaru.

Kiedy wróciłem zastałem świadomego już Charlesa. Siedział i wlepiał we mnie swoje ogromne, błękitne oczy.

- Boże. Tak bardzo się bałem.- objąłem delikatnie jego twarz w swoje brudne od krwi dłonie.

- Nie dam rady wstać.- wychrypiał.

- Wiem, kochanie.

Naszą rozmowę wypełniła sroga cisza która z każdą sekundą przekonywała mnie do pewnej czynności.

- Leo, twoje imię wypełnia szeptem miejsce, w którym spotykają się nasze oddechy. Wciąż słyszę twój śmiech, czuje twoje miękkie usta. Gdy zamykam oczy wiem, że podświadomie mnie nie opuszczasz.

- Nie gadaj jakbyś miał zaraz odejść. Proszę.- pociągnąłem z żalem nosem splatając nasze dłonie.

- Nie tym razem.- złączył nasze wargi wplątując dłoń w moje spocone od nerwów włosy.

To było moje ukojenie.

~

Wszyscy zdziwieni faktem, że nie znaleźliśmy Matt'a odpoczywamy w swoich domach. Colin zadzwonił po karetkę która dokładniej opatrzyła nasze rany i zawiozła nas do domu. Zjawiła się tam rownież policja która dokładnie obejrzała busa i pomogła nam zapakować walizki z ostatkami pobitych rzeczy.
Szokującą informacją było to, że panowie szybko doszli do przyczyny wypadku. Jakaś część odpowiedzialna za hamulce oraz przednie koło zostało wcześniej odkręcone. Są w trakcie dochodzenia kto mógł to zrobić. Do tej pory byłem przerażony ale jednocześnie spokojny, że z Charliem oraz dwójką przyjaciół nic nie jest.

- Mamo?- zawołałem leżąc w łożku.

- Mama wyszła, czegoś ci potrzeba?- odpowiedziała mi załamanym głosem Tilly.

Podniosłem jedną brew i zrobiłem do samego siebie głupią minę. Pomaszerowałem z łóżka do pokoju siostry. Ona rownież leżała. Płakała.
Usiadłem obok niej i opiekuńczo odgarnąłem włosy z jej zaczerwienionego od płaczu policzka.

- Co jest?

- Nie mogę powiedzieć.

- Mi możesz powiedzieć wszystko, przecież wiesz.- zacisnąłem na chwile powieki powstrzymując ból w skroniach.

- Nie mogę, tego akurat nie.

- Zamierzasz walczyć z tym problemem sama?

- Tak.- podniosła się ocierając łzy.

Z jej oczu próbowałem doczytać co się stało. Brunetka miała powiększone źrenice a dłonie się podejrzenie trzęsły.

- Co ty brałaś?- zapytałem.

- No właśnie nie wiem.

- Pokaż mi to.- niekontrolowanie warknąłem.

Tilly wybuchając głośniejszym płaczem, przez co miałem wyrzuty sumienia wyjęła z poszewki poduszki małą, szczelnie zamkniętą torebeczkę.

- Angelina mi dała. Powiedziała, że to tabletki na włosy. Gdy wzięłam, widziałam dziwne rzeczy i zupełnie nie pamietam co robiłam.

Cholera. To były dokładnie te tabletki, których potrzebował Charlie. Po co dla tej małpy tabletki od blondyna skoro jeszcze je miała?

- Jak się czujesz?

- Narazie dobrze.- odetchnęła.

- Wezmę je.

Notice it | Chardre ♡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz