Chapter 59

534 57 18
                                    

*Charlie*

Otworzyłem powieki i przetarłem twarz dłońmi, następnie zerkając na miejsce obok siebie. Dotknąłem wygniecione miejsce na łóżku tak, jakbym nie wierzył, że nikogo tu nie ma i stęknąłem.

- Leo?- mruknąłem.

Zmrużyłem oczy i błyskawicznie podniosłem się z łóżka. Leondre nigdy nie znikał kiedy razem nocowaliśmy, a już na pewno nie po tym co razem zrobiliśmy. Na parapecie przy rozchylonym oknie dostrzegłem paczkę papierosów i blado różową zapalniczkę. Możliwe, że nawet tego zapomniał? Podszedłem i bez większych zastanowień zapaliłem jednego papierosa i ubrałem się w świeże ubrania. Ruszając do kuchni wziąłem z lodówki kawałek wczorajszej lazanii i w pośpiechu go zjadłem. Dręczy mnie myśl, że brunet najzwyczajniej w świecie mógł coś sobie zrobić. Był pijany, chciał się bawić i ta noc nie była wystarczająca. Nie chcę dopuszczać do siebie myśli, jakich głupot on mógł narobić...

W mgnieniu oka założyłem czerwone adidasy i wyszedłem w stronę domu chłopaka. Nie rozglądałem się i nie podziwiałem okolicy tak, jak zawsze. Marzyłem o tym aby jak najszybciej mieć bruneta w ramionach i zapewnić mu bezpieczeństwo wraz z miłością. Spoglądając na dom Devries'ów z oddali mogłem dostrzec, że rolety w pokoju Leo były zasłonięte, tak samo jak w salonie. Kulturalnie zapukałem, lecz nikt mi nie otworzył, dlatego zrobiłem to sam i wszedłem.
W domu było duszno, wręcz gorąco, ponadto pachniało jakby ktoś tu umarł noc wcześniej. Widocznie Victoria postanowiła nie wrócić na noc. Sama by nie doprowadziła własnego domu do takiego stanu.

- Leondre? Tilly?- krzyknąłem stając na środku pokoju.

Dopiero po kilku minutach zauważyłem kartkę na blacie, po którą odrazu sięgnąłem. Odrazu zauważyłem pismo Leosia. Kartka była wywinięta w różne strony, a na niej ślady łez.

Kochany Charlie!

Po tym, co mi zrobiłeś nie jestem w stanie spojrzeć Ci w oczy, dlatego piszę ten list. Po pierwsze, nie szukaj mnie. Po drugie, chciałbym ci podziękować, że chociaż dobrze udawałeś miłość do mnie, sprawiłeś, że chciałem żyć i czerpać radość z wszystkiego naokoło. Skąd wiem? Dostałem wczoraj, właściwie dziś nad ranem wiadomość od Chloe. Nie wiem, czy jestem w stanie Ci to wybaczyć ale wiedz, że moje serce już nigdy nie będzie takie samo, a miłość nie zabarwi mojego życia na nowo.

Twój wierny przyjaciel, Leondre.

Walnąłem listem w podłogę i przyłożyłem pięścią w blat o mały włos nie strącając szklanek leżących obok. Co ta flądra znowu wymyśliła? Po raz kolejny ktoś próbuje mi zaszkodzić...
Nie liczyło się dla mnie to, co ona mu powiedziała tylko on sam. Jak się czuł, jak bardzo cierpiał przez te ohydne kłamstwa i co najważniejsze, gdzie był?

Z łzami w oczach wtargnąłem do pokoju bruneta, a na rozbitych panelach zauważayłem nasze zdjęcie, które prawdopodobnie zostało zrzucone z biurka. Podniosłem je i na moment przyłożyłem do serca, aby posłuchać rytmu mojej silnej miłości do niego w którą bym nigdy nie wątpił. Przeszukałem wszystkie rzeczy, aczkolwiek nie znalazłem nic co mogłoby mieć z tym coś wspólnego. Skoro napisał, żeby go nie szukać, to... Kurwa. Albo ja jestem jakiś chory, albo mój chłopak jest właśnie u Lindsay. Tak, tej Lindsay. Błagam tylko, żeby nie zmieniła adresu, zaoszczędzi mi tym samym nerwów.

Biegiem wystrzeliłem w stronę swojego domu po samochód, do którego odrazu wsiadłem. Nieumiejętnie włączyłem silnik i bez żadnych zastanowień ruszyłem pod adres Chloe. Droga okropnie mi się dłużyła, ponad to powstrzymywałem wodospady łez raz po raz próbując uspokoić drżące dłonie na kierownicy.
Gwałtownie zahamowałem na parkingu przy białym bloku, następnie wychodząc z samochodu. Po drodze potknąłem się o krawężnik i zaryłem w wielką, brudną kałużę. Przekląłem siebie w myślach, lecz po podniesieniu się bieglem dalej do otwartej klatki. Pamiętając dokładnie piętro, wyparowałem bez opamiętania do mieszkania blondynki i stanąłem na środku korytarza głęboko oddychając.

- Nie, tego już za wiele. Wynoś się, zanim cię zobaczy!- krzyknął Harry rzucając się na mnie niczym wściekły pies.

- Hazz, spokojnie! Ja nic nikomu nie zrobiłem!- sapałem szarpiąc się z brunetem.

- Jesteś tylko jednym, wielkim idiotą! Nie mogę uwierzyć, że zakochałem się w takim baranie! Jeszcze mnie byś tak wykorzystał!

- Zakochałeś się we mnie? Słucham?- odpowiedziałem zatrzymując szarpaninę.- Cały czas próbowałeś odbić mi chłopka i jeszcze twierdzisz, że to ja ci się podobałem?

- To był sposób zwrócenia na siebie uwagi. Pamiętasz, jak Leondre wyjechał? Myślałem, że też mnie traktujesz jak swojego chłopaka.- szlochał.

- Stary, nigdy nie zdradziłbym Leo... Tym bardziej nie próbowałbym go skrzywdzić, właściwie nawet nie wiem dlaczego mnie tak nienawidzicie.

- Nie wiem czy mówisz prawdę ale... jeśli skrzywdzisz go drugi raz, to...

- Ogarnij się, kurwa! Nic nie zrobiłem, ktoś mnie wrabia, nie dociera to do ciebie?- warknąłem i z nadmiaru emocji popchnąłem zapłakanego Harrego na ścianę, po czym spojrzał na mnie jak małe dziecko, któremu ktoś zabrał lizaka.

Zobaczyłem w jego oczach strach, ale i żal. Dopiero dostrzegłem jakim jestem potworem i to, że właśnie krzywdzę kogoś kto darzy mnie pięknym uczuciem- miłością.

Notice it | Chardre ♡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz