•2• Chapter 21

432 44 7
                                    

*Charlie*

- Leo, chodź tu szybko...- krzyknąłem, gdy ponownie zakręciło mi się w głowie podczas rozpakowywania kartonów z ubraniami.

- Co znowu?- przybiegł do mnie równie zmęczony i dopiero dostrzegłem jak blady był.

Co prawda jest drugi stycznia, ale my razem z Leondre postanowiliśmy wprowadzić się do nowego mieszkania dziś. Oboje byliśmy spragnieni wspólnego życia, a mieszkanie w moim domu nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Harry również się z nami wprowadził, bo jak na razie jest w trakcie poszukiwań porządnego dachu nad głową. Nie jesteśmy z tego zadowoleni, ale czego się nie robi dla przyjaciół, prawda? Devries powiedział mi wczoraj, że nie ma zamiaru utrzymywać kontaktu ze swoją siostrą dopóki wszystkiego nie załatwi z Mattem i wcale mu się nie dziwie. To był dla nas nowy początek i nikt nie ma prawa go zepsuć. Chyba, że choroba nas złamie, tak jak w tym przypadku. Po dziwnym sylwestrowym szampanie jest nam niedobrze od dwóch dni i to wcale nie przypadek, bo prawdopodobnie był przeterminowany. A kto go przyniósł? Oczywiście Scarlett, z którą mamy wieczorem do podpisania ważny kontrakt.

- Nie wypakuje tego dziś...- stęknąłem i opadłem na białe, nowe łóżko, które jak na razie poza szafą było jedynym meblem w tym pokoju.

- Ugh, to zostaw.- powiedział i machnął ręką, kładąc się w minimalnej odległości obok mnie.- Zaraz puszczę pawia.

- Tylko nie na mnie - drgnąłem energicznie, s po chwili złapałem się za brzuch, który dawał o sobie znać z każdą następną sekundą.

- Pozwolisz w końcu się umówić do lekarza, czy masz zamiar dalej tak zdychać?

- Zależy. Dobrze wiesz, że nienawidzę lekarzy. A co jeśli będziemy musieli leżeć w szpitalu?- panikowałem, podnosząc się do pozycji siedzącej.

Brunet pokręcił na mnie głową i wdrapał się na moje kolana, następnie oplatając swoje dłonie na moim ciele.

- To ja pójdę do lekarza i już. I tak jesteśmy chorzy ja to samo.- stwierdził, wtulając się bardziej w moje ciało.

- Przesadzasz, to tylko grypa kochanie. I chyba masz gorączkę.- uśmiechnąłem się do niego i przyłożyłem dłoń do jego rozpalonego czoła.

- Hej, bo policja przyjechała...- wtrącił nagle Harry zupełnie niewzruszony sytuacją, kiedy usłyszeliśmy kroki w korytarzu, co by oznaczało, że ich wpuścił.

Leo szybko zerwał się z moich kolan na równe nogi, a ja zaraz za nim. Ten rok miał być kompletnie bezproblemowy i jeśli znów ktoś coś na nas doniósł, to ja już naprawdę nie wiem co robić. Uciekać z kraju, czy może zamknąć się na zawsze w piwnicy?
Wyszedłem z pozostałą dwójką na obstawiony kartonami korytarz i spojrzałem w oschle oczy policjantki, która stała z założonymi rękami.

- Te mieszkanie nie jest kupione legalnie.- oznajmiła nas i wyjęła z kieszeni kawałek zwiniętego papieru.- To nazwisko któregoś z panów?

- Moje, ale to moja matka je kupowała i tu nie mieszka - powiedział Leo, zmieniając ton głosu na tak damo wredny jak w sylwestrową noc.

- Nie mogą panowie tu mieszkać, bo mamy problemy w bazie...- zadrżała kobieta i schowała papier z powrotem do kieszeni.

- Ja nie mam siły, kobieto... Idzie pani do jego matki i da nam święty spokój.- powiedziałem załamany.

- Zdaje sobie pani sprawę kim oni w ogóle są?- zapytał nagle Harry i przepchnął się przeze mnie na środek korytarza, gdzie stała policjantka, która aktualnie naśmiewała się z jego nikczemnej pewności siebie.

- Może mnie oświecisz, chłopcze?- zakpiła i chwyciła za klamkę od drzwi wyjściowych.- Pogadam z tą jego matką, ale jeśli się to nie wyjaśni, będziecie musieli szybko opuścić to miejsce. Zrozumiano?

Wywróciłem oczami i przez moment pomyślałem, że policjantka nie miała zamiaru słuchać kim jesteśmy, czy co możemy jej zafundować. Może to i dobrze, bo wtedy miałaby większe pole do popisu, a Leo wkurzyłby się bardziej na Harry'ego teoretycznie bez sensownego powodu.
Przytaknąłem niechętnie, a brązowowłosa opuściła spokojnie mieszkanie, zamykając za sobą drzwi.

- Następnym razem bądź cicho, co?- powiedział  Devries w stronę bruneta, na co ten niemal pisnął z obudzenia.

- Czy ja ci coś zrobiłem? Od sylwestra jesteś na mnie cholernie zły - odwarknął mu przy tym gestykulując dłońmi, ponieważ ta cała sytuacja działa się naprawdę szybko i żaden z nas nie mógł zrozumieć o co chodziło, ani nawet dlaczego mieli problem w tej całej bazie.

- Spokojnie, to da się wytłumaczyć..- rzekłem i otoczyłem Leo swoimi ramionami, czując jak jego ciało drży ze stresu.- Wszystko jest w porządku. Mamy nowy rok, a twoja mama napewno coś poradzi na te ich błędy.- dodałem, całując czubek głowy swojego narzeczonego, po czym schował się w moim ciele niczym mała kuleczka.

- Ja rozumiem, że mnie tu nikt nie chce, ale nie mam na to do końca wpływu.- kontynuował Harry, a ja posłałem mu groźne spojrzenie, ponieważ żaden z nas teraz nie miał najmniejszych sił na kłótnie o to, kto kogo wkurza.

- Ten temat jest już chyba zamknięty.- przyznałem od niechcenia, żeby załagodzić nerwy zgromadzone w tym niesfornym korytarzu.

Ten wieczór minął nam w napięciu, ale nie wiem czy to dobrze. Jasne, negatywne emocje od czasu do czasu są potrzebne bo gdyby nie one, nie byłoby tych pozytywnych, ale są granice. Nie mogłem pozwolić, aby mój największy skarb narażał się na więcej problemów i jeśli błąd w bazie okazałby się poważniejszy, wezmę go na siebie bez wahania.

- Nie do końca zamknięty. Pamiętasz gdy Harry pierwszy raz się ze mną skontaktował?- wtrącił Leondre, spoglądając na mnie z rozpaczą.

Notice it | Chardre ♡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz