Rozdział 6

3.3K 134 115
                                    



Do mojego snu przedostały się promienie słońca, które zmusiły mnie do niechętnego otwarcia oczu. Dobiegło do mnie oślepiająco-jasne światło przysłaniające mi obraz, lecz po chwili wszystko wróciło do normy. Leżałam w skrzydle szpitalnym, miałam okropny ból głowy i było mi bardzo zimno. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w celu zlokalizowania pielęgniarki i dowiedzenia się, która jest godzina, bo jak na złość, zegar po zmianie czasu nie wrócił na swoje miejsce. W tym samym momencie do skrzydła weszła uśmiechnięta pani Pompfrey, której uśmiech świadczył zapewne o satysfakcji, jaką kobieta odczuła po zadaniu mi bólu w postaci wbicia mi igły w skórę.

Pielęgniarka podeszła do mnie i zlustrowała wzrokiem, a następnie przyłożyła rękę do mojego czoła w celu sprawdzenia, czy nie mam gorączki. Po chwili zabrała dłoń i posłała mi lekki uśmiech.

- Jak się czujesz? – spytała.

Zamrugałam kilkakrotnie, a następnie przyłożyłam dłoń do głowy. Temperatura czoła nie wzbudziła we mnie jakiegoś zdziwienia, gdyż często opierając się przy odrabianiu lekcji miałam podobną.

- Chyba dobrze. – powiedziałam układając się wygodniej na trzeszczącym łóżku, które wydawało nieprzyjemne dźwięki pod każdym moim ruchem.

- Kiedy będę mogła wyjść? – zapytałam po chwili, spostrzegając jak pielęgniarka ma zamiar odejść.

- Kochaniutka, twój organizm jest bardzo przemęczony. – Kiwała nade mną palcem jak nad małym bobasem - Musisz odpocząć, rozumiesz mnie? Powinnaś wrócić do szkoły dopiero za kilka dni.

- Ale... - próbowałam wydusić z siebie choćby jedno słowo. – Czuję się dobrze. Nic mi nie jest.

- Suzanne – powiedziała pielęgniarka takim tonem, jakbym nie rozumiała. – Jesteś przemęczona, poleżysz sobie tu jeszcze...

- Do jutra. – rzuciłam z nadzieją, na co kobieta westchnęła

- Jeszcze kilka dni. – zdecydowała, po czym odeszła.

Patrzyłam za pielęgniarką w nadziei, że to jakiś żart. Zdawałam sobie sprawę, że jej plecy z pewnością nie posiadają tajemnej mocy widzenia, lecz mimo to i tak usilnie wbijałam wzrok w kobietę dopóki ta nie zniknęła za ścianą.

- I chciej tu porozmawiać z lekarzem. – mamrotałam pod nosem.

Położyłam się znowu na niewygodnie-trzeszczącym łóżku i przekręciłam się na drugi bok. Zamknęłam oczy, a starając się szybko zasnąć, zaczęłam liczyć wąchacze.

- Jeden wąchacz... Trzydziesty trzeci wąchacz... Pięćset czterdziesty ósmy wąchacz. – liczyłam zastanawiając się ile jeszcze uroczych stworzonek mam sobie wyobrazić, żeby zasnąć.

Nagle usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi, które doszło zza moich pleców. Zamknęłam mocno oczy i weszłam głębiej pod kołdrę. Po chwili poczułam jak ktoś siada na taborecie znajdującym się obok mojego łóżka, lecz wyczuwałam w pomieszczeniu obecność jeszcze kilku osób. Odwróciłam się łagodnie w tamtą stronę i przez szparę pomiędzy powiekami dostrzegłam cztery sylwetki moich przyjaciół.

- Hejka! – przywitałam się z nimi, na co Fred mało nie spadł z krzesła, a wtedy ja zaczęłam się śmiać.

- Widzę, że humorek dopisuje. – zakpił rozsiadając się wygodnie na taborecie.

- Jak by nie mógł, jestem do końca tygodnia zwolniona z zajęć szkolnych. – poinformowałam, co pozostali podsumowali głośnym: „Jak to".

- Po prostu. Zapytałam pielęgniarkę czy mogę wyjść jutro, a ta mi nie pozwoliła, ponieważ mam słabą odporność, czy coś w tym stylu. – wytłumaczyłam.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz