Tom II - rozdział 13

2.9K 110 64
                                    


Z każdym moim nowym krokiem, prowadzącym mnie na peron 9 3/4, mijałam nawał mugoli, którzy byli wręcz zbulwersowani tym, że chciałam jak najszybciej dostać się na pociąg. Już nie mogłam się doczekać, aż znajdę się w ekspresie do Hogwartu i usiądę w jednej z ostatnich ławek w sali od transmutacji i zacznę obijać się na lekcjach. Za tą myślą pojawiła się kolejna: perspektywa kolejnych szalonych zajęć ze Snape'em, z którym konfrontacje wyglądają jak słaba zapowiedź końca świata.

- Remusie. - zawołałam do brata, który, dziwnym trafem, szedł parę metrów przede mną. - Wiesz, mi się już odechciało tam iść. Wpadłam na pomysł, że zostanę z tobą i będę ci gotować obiadki. Przecież nie muszę mieć solidnego wykształcenia. Ty mnie nauczysz zaklęcia patronusa i oboje będziemy szczęśliwi.

- Suzanne, uspokój się. - skarcił mnie brat. - Potem będziesz mi wypominać, jak to zmarnowałem twoją szansę na uczenie się w Hogwarcie i zmusiłem cię do spóźnienia się na pociąg.

Miał faktycznie dobre argumenty. Przytaknęłam mu w duchu i nadal uważając, by nie zderzyć się z jakimś nadwrażliwym mugolem, kontynuowałam zmierzanie na peron.

Chwilę później w oczy rzuciła mi się złota barierka, prowadząca do Ziemi Obiecanej. Przyspieszyłam kroku i wyprzedzając brata podeszłam do ściany. Oparłam się o nią i niby od niechcenia weszłam do środka. Moja ciało przeszył przyjemny dreszcz i już chwilę później napawałam się widokiem rozchichotanych lub przerażonych hogwartczyków.

Na dworcu pojawiło się wiele nowych twarzy, należących niewątpliwie do pierwszorocznych, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że ten rok będzie wspaniały. Chwilę później pojawił się za mną Remus, mierzący mnie krytycznym wzrokiem.

- Spisuj się dobrze, ucz się, na litość boską. Oszczędź nadgarstek McGonagall - wymieniał, podkreślając to, bym nie dostawała tylu szlabanów, o których był bardzo skrupulatnie informowany przez kobietę. - i baw się dobrze. - dodał i mocno mnie przytulił.

- Też będę tęsknić. - odparłam i odwzajemniłam uścisk.

- Do zobaczenia. - rzekł Remus, całując mnie w czoło i deportując się z cichym trzaskiem.

Kiedy zniknął, wzięłam do ręki kufer i pociągnęłam go za sobą, zmierzając do pociągu, z którego kominów wydobywało się coraz więcej pary. Wgramoliłam się do pojazdu i rozglądając się w prawo lub w lewo, czy aby na pewno nie szturmuje na mnie żadna obślizgła ropucha, ruszyłam za charakterystycznym śmiechem, którego właścicielami mogły okazać się jedynie dwie osoby.

Otworzyłam drzwi do przedziału i stanęłam dumnie w przejściu, by natknąć się na czworo pierwszorocznych, którzy patrzyli się na mnie ze zdziwieniem.

- Ups - zdołałam z siebie wydusić, rozumiejąc, że nie był to oryginalny śmiech. - Darujcie, nie ten wagon. - rzuciłam jeszcze w pośpiechu i natychmiast mnie nie było.

Spacerowałam, więc pomiędzy wagonami, imitując trochę Sierotkę-Marysię i poszukując przyjaciół, którzy jak na złość albo zapadli się pod ziemię albo spali. Już miałam zamiar się poddać i usiąść na jakimkolwiek miejscu, kiedy z jakiegoś przejścia wyłoniła się głowa z miną tak pewną siebie i czarnych włosach tak charakterystycznie spiętych w warkocz, że nie można było się pomylić.

- Suzanne! - zawołała Angelina, machając do mnie dynamicznie ręką. - Bliźniacy z Jordanem rozpoczęli akcję ratowniczo-poszukiwawczą, żeby cię odnaleźć, bo ubzdurali sobie, że Yaxley wzięła cię na zakładniczkę, a ty sobie spacery urządzasz? - zaśmiała się.

- Ciebie też miło widzieć. - odparłam i przytuliłam ją na przywitanie. - Pomożesz mi z kufrem? - spytałam, zwracając uwagę na kufer, który wagą przypominał młodą orkę.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz