Wraz z Remusem stałam przed opasłą budowlą, która wyglądała jakby trzej niewidomi czarodzieje machali różdżkami na prawo i lewo, i łączyli przypadkowe części w nadziei, że utworzą one budynek mieszkalny, zwany Norą - jak głosiła pobliska tabliczka. Dom położony był w sąsiedztwie rozległych pól zbóż, kilku bardzo starych jabłoni oraz małego ogródka, z którego dochodziły podejrzane dźwięki. Cała ta sceneria wprawiała przybysza w magiczny nastrój, bo trzeba było przyznać Weasleyom, że ich posiadłość wyglądała obłędnie imponująco.
- Poradzisz sobie? - spytał Remus, którego także "zachwycił" czar tego miejsca.
- Jasne. - odparłam pogodnie, błądząc oczyma po każdym zakamarku.
- Do...dobrze. - przytaknął niepewnie, a następnie pocałował mnie w czoło i teleportował się z cichym trachem.
Po zniknięciu Remusa nadal wpatrywałam się w budynek. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie głośny dźwięk starego silnika, który pocharkiwał niczym łososie w czasie tarła. Rozglądnęłam się za źródłem odgłosu, ale kiedy tylko się obróciłam, ujrzałam niebieski samochód, który... leciał w moją stronę, co i rusz zniżając się i podnosząc, przez co bardzo upodabniał się do stylu lotu Errola.
Za kierownicą siedział, ku mojemu zdziwieniu, pan Weasley z jakimś młodym mężczyzną, także o rudych włosach. Kiedy wylądowali, a kłęby dymu przestały unosić się wokół pojazdu, wysiedli i skierowali się w moją stronę z wielkimi uśmiechami na twarzach.
- Dzień dobry, panie Weasley. - przywitałam się wysokim głosem, z pewnością nie takim, jakbym chciała, na co nieznany mi mężczyzna zachichotał.
- Witaj, Suzanne. - odparł pan Weasley, a następnie wskazał na swojego towarzysza o rudych, długich włosach, związanych w kucyka. - To mój najstarszy syn, Bill Weasley. - powiedział z dumą. - Bill, to jest Suzanne... Lupin, przyjaciółka bliźniaków.
- Cześć - Miło poznać. - rzuciliśmy w tym samym czasie i wspólnie roześmialiśmy się.
- Czemu nie wchodzimy? - zapytał nagle pan Weasley, w momencie, gdy zrobiło się dziwnie cicho.
Niczym nie zrażony przeszedł obok mnie, a następnie otworzył drzwi i minął próg domu.
- Śmiało. - zachęcił Bill, który nadal był bardzo rozbawiony całą sytuacją.
Ruszyłam lekko zakłopotana za chłopakiem, a kiedy tylko minęłam próg domu, dotarł do mnie panujący w nim sajgon.
Gdy znalazłam się w środku zupełnie straciłam wrażenie, że jest to zwyczajny dom. Wszystko wokół mnie zdawało się ruszać i wydawało różne dźwięki. W kuchni, gdzie najwidoczniej znajdowało się serce domu, panował okropny harmider i co chwilę było słychać odgłosy tłuczonego szkła, gotującej się wody czy płaczu dziecka. Nagle usłyszałam donośny głos pani Weasley, która miała, jak widać, za zadanie utrzymywać tego wszystkiego w ryzach:
- Jak to Suzanne już przyjechała?
Chwilę później w moją stronę zmierzała pulchna kobieta o rudych włosach, jak u wszystkich w rodzinie, wesołych lśniących oczach, które odziedziczyli po niej bliźniacy, i w szarej szacie ze ściereczką na ramieniu.
- Suzanne, skarbie! Jak miło cię znowu widzieć. - zawołała z radością i mocno przytuliła mnie na przywitanie.
Jak za wciśnięciem jakiegoś guzika, w tej samej chwili, usłyszałam wybuch, na który nikt nie zareagował, więc chyba był normą, a następnie ze schodów, jak stado ogrów, zbiegli uradowani bliźniacy.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...