Rozdział 118 - II

739 52 2
                                    

Późną porą las nie był smagany wiatrem, a śnieg nie padał; wbrew temu, co zapowiadali w dzisiejszej pogodzie. Pomimo tego Lee i tak odczuwał ogromny chłód na swoich palcach, które starał się chować w przykrótkich rękawach bluzy. Czarnoskóry spoglądał z zazdrością na rudego przyjaciela, wykonującego w tym momencie pracę fizyczną, która generowała choć odrobinę ciepła. Powoli zaczynał żałować swojej pochopnej decyzji, że zamiast kopania dołu w ziemi, wolał stać na czatach.

Rozejrzał się kontrolnie wokół siebie, lecz nie dostrzegł nic więcej poza pobliskimi nagrobkami. Wzdłuż jego kręgosłupa przeszły dreszcze - nie wiedział, czy z zimna, a może jednak ze strachu.

- Długo jeszcze? - jęknął, słysząc gwałtowne wbicie szpadla w ziemię.

- Możemy się wymienić. - George z łatwością wydostał się z wykopanego leja i zrównał się z Jordanem, mierząc go mściwym spojrzeniem.

Lee przełknął ślinę, skinąwszy głową tak lekko, że jego towarzysz tego nie zauważył. Wskoczył ostrożnie w wykopany dołek i chwycił za łopatę. Po chwilowym zawahaniu, wbił narzędzie w ziemię, momentalnie czując mocny opór na rękach.

- Grunt przemarzł po ostatnich przymrozkach - George poinformował go z kpiną. - Powodzenia. Ja idę się rozejrzeć.

I odszedł, zostawiając Lee sam na sam z zamarzniętym dołem, łopatą wbitą w ziemię i niemożliwością użycia magii przez nadwrażliwość Angeliny, która to z kolei przebywała obecnie na zwiadach w poszukiwaniu czegoś, czego do końca nie potrafili zdefiniować.

Wokół chłopaka nastała cisza, gdy kroki George'a zupełnie ucichły. Po chwili naturalnie słuch Jordana stał się czulszy i bicie własnego serca zaczęło ogłuszać jego bębenki.

Bał się podnieść wzrok na nagrobki.

Na polanie, gdzie się teraz znajdował, były pozostałości po starym cmentarzu, który obecnie popadł w ruinę. Widocznych pozostało jedynie parę mogił, przy których kilkadziesiąt minut temu wraz z przyjaciółmi przyniósł ciała Oxygenów.

Były położone w linii, okryte płótnem ze śladami ich własnej krwi. Nastolatkowie nie mogli znaleźć dla nich nic lepszego.

Jak się niestety miało okazać, pochowanie trójki mugoli nie stanowiło tak dużego problemu, jakby się to mogło wydawać. Państwo Oxygen mieli czwórkę dzieci: co więc za tym idzie, gryfoni nie znali położenia trójki z nich.

Jordan wbił mocniej szpadel w ziemię. Zaczął nim nieporadnie dłubać, aż kolejna cząstka gleby ustąpiła, a wtedy odrzucił ją na kopczyk obok dołu.

Też pomysł, aby nie można było tego zrobić magią!, dąsał się chłopak, angażując w swoje zajęcie coraz więcej siły. Przynajmniej nie było mu zimno.

Poczuł oddech na swoim karku. Zamarł, lecz po sekundzie odwrócił się, a widząc przed sobą ciemną twarz, uniósł ręce w geście obronnym.

- Bu! - Wydało się cicho spod kaptura Angeliny, lecz to wystarczyło, by zmęczonego chłopaka wyprowadzić z równowagi. Lee instynktownie wymierzył w jej kierunku zaklęcie.

Dziewczyna upadła na ziemię, wydając z siebie jęk irytacji pomieszanej z rozbawieniem i już po chwili zaatakowała go słabym Upiorogackiem.

- Kretyn - parsknęła, rzucając kolejne zaklęcie.

Ich przepychanka skończyła się dopiero wtedy, gdy Lee uciekając przed kolejnym czarem, potknął się o nogę jednego z Oxygenów i upadł na niego twardo.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz