Czasami bywa tak, że pewne rzeczy wychodzą nam lepiej, a niektóre gorzej. Żebyśmy nie wiem jak starali się w osiągnięciu jakiegoś celu, tak zawsze pod naszymi stopami znajdzie się milion kłód, z czego każda z nich będzie przedstawicielem innego powodu, dlaczego miałbyś tego nie zrobić... i dlaczego ci się to nie uda.
Z tego też faktu nie miałam żadnej pretensji do profesor Septimy Vector i jej okropnego przedmiotu. Od samego początku zapowiadało się, że numerologia będzie moją piętą Achillesa bardziej niż inne przedmioty. Kiedy zaczynałam rozumieć jedną regułę dopasowywania do siebie liczb, zaraz pojawiała się kolejna całkowicie przecząca tej pierwszej. Oczywiście przed bliźniakami musiałam udawać, że idzie mi wspaniale, ale tak naprawdę plułam sobie w brodę, że wybrałam ten przedmiot. Miał być taki fajny i zajmujący, a wyszło jak zwykle.
Jedyną rzeczą, jaka trzymała mnie jeszcze na tych beznadziejnych lekcjach, był Cedrik, który w pocie czoła po każdych zajęciach chodził ze mną do biblioteki i tłumaczył mi krok po kroku wszystko jeszcze raz. W ten sposób przez ponad pół roku zdążyliśmy się naprawdę dobrze poznać i zaczęło nas łączyć coś, co można by było określić mianem przyjaźni. Oczywiście nadal ważniejsi byli dla nas nasi dotychczasowi znajomi, ale miłym urozmaiceniem był jakiś wspólny spacer na błonia lub wokół jeziora. Potrafiliśmy całymi godzinami rozmawiać ze sobą o naszych rodzinach, zainteresowaniach lub denerwujących rzeczach, jakie zawsze napotykaliśmy.
Profesor Vector właśnie z półuśmiechem na twarzy przechadzała się pomiędzy naszymi ławkami i cierpliwie oddawała nasze wydumy, czyli tak zwane wypracowania o naszych liczbach szczęścia.
Po jakimś czasie, gdy ilość prac w rękach profesorki zmniejszyła się do jednej, a wszyscy wokół mnie już dostali kartki, byłam pewna, że oznacza to, że albo moja praca jest genialna albo wręcz przeciwnie. Bardziej skłaniałam się do tej drugiej opcji.
- Zgaduję, że to nie jest najlepsze wypracowanie w klasie? - rzuciłam z naiwnością w głosie, a nauczycielka tylko skinęła delikatnie głową.
- Nie jest takie złe, ale te głupoty, które wypisałaś na koniec, nie świadczą o dobrym opanowaniu materiału - odparła.
- Ja tylko wyraziłam swoje zdanie. Numerologia nie jest dziedziną nauk i nie powinna być brana pod uwagę do oceniania rzeczywistości - broniłam się, ale kobieta jedynie posłała mi nikły uśmiech.
- Wiem, Suzanne, że się starasz, ale po prostu nie mogę - westchnęła ciężko i dała mi pracę, a następnie podeszła do swojej ambony.
Prześledziłam szybko wzrokiem otrzymany pergamin.
- Nędzny - stwierdziłam z zaskoczeniem. - Myślałam, że będzie gorzej. Przynajmniej ze dwie oceny w dół. - Przeczytałam wypracowanie jeszcze raz. - Jak nie tym razem to następnym. - Wzruszyłam ramionami i oparłam się łokciami o ławkę.
Moja mina chyba zrobiła się nieco markotna, bo Cedrik trącił mnie delikatnie w ramię. Niechętnie odwróciłam się w jego stronę.
- Jak nie tym razem to następnym - powiedział, mrugając okiem, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.
...
- Suzanne, zaczekaj chwilę! - Usłyszałam za plecami wołanie bruneta, gdy wychodziłam z klasy od numerologii.
Odpowiedziałam mu jedynie cichym mruknięciem, na które chłopak przyspieszył nieco.
- Nie masz ochoty przejść się wraz ze mną po błoniach? - zaproponował, a ja spojrzałam na niego sceptycznie. - Ładna pogodna za oknem, a jutro jest sobota. Nie musisz odrabiać żadnych lekcji.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...