Rozdział 27

1.6K 93 20
                                    


Zimny wiatr okalał całe moje ciało, które osuwało się coraz niżej w przepaść. Poczułam jak tracę wszystkie siły, a moje powieki robią się ciężkie.

- Pomocy - wydałam resztką sił, poddając się zupełnie grawitacji.

Moje palce puściły różdżkę, która zawisła teraz w osobnym locie ku końcowi. Przekręciłam głowę w kierunku przepaści, a wtedy przeraził mnie mrok, wydobywający się stamtąd. To był koniec! Zaraz miałam spotkać się z bliźniakami i Jordanem na dole i zasnąć... w wiecznym śnie.

Ale moje życie nie mogło być takie krótkie... Jednak uczyniłam je takim, tylko ja sama. Kto mnie prosił, aby wychodzić na dach? Sam taki pomysł brzmiał niedorzecznie, ale jakaś przeklęta lojalność wobec chłopaków zmusiła mnie do wykonania tego kroku.

Spadałam, a przed oczami nadal malowała mi się wieża Gryffindoru. Mogło mi się zdawać, że przez okno mojego dormitorium wyglądały dwie głowy, rozglądające się wokół. Chciałam do nich krzyknąć, że jestem tutaj, ale co by to dało?

Wiedziałam, że zbliżam się już do podłoża, a moja głowa zaczyna mnie boleć. Zamknęłam oczy, godząc się z upadkiem i wtedy poczułam, jak uderzam o skałę. Moje ciało wypełnił jeden, pojedynczy dreszcz.

- Koniec - przez głowę przeszła mi ostatnia myśl, a ja skuliłam się mocno.

Moje serce waliło jak oszalałe, a twarz smagał porywisty wiatr. Trzęsłam się z zimna i strachu, bojąc się otworzyć oczy. Przecież byłam martwa, zderzyłam się ze skałą!

Ale jedna rzecz mi w tym wszystkim nie pasowała. Czułam, że unoszę się w powietrzu, a ktoś mocno trzyma mnie w uścisku. Serce tego czegoś waliło równie mocno, jak moje, a ja zastanawiałam się: Czy tak wygląda śmierć?

To pewnie anioł, zaprowadzający mnie do nieba, ale... Skąd wyczułabym jego serce? I dlaczego wszystko wokół odbierałam za tak realne? Za bardzo się bałam, aby się przekonać, że to wszystko mi się nie śni, dlatego moje oczy były ciasno zamknięte. Mimowolnie wtuliłam się w tą tajemniczą postać. Ta jeszcze mocniej zamknęła mnie w uścisku.

- Już dobrze... jesteś bezpieczna - wyszeptała głosem, którego w tamtym momencie mi tak brakowało.

Nic nie odpowiedziałam - moja szczęka trzęsła się, podobnie jak całe ciało.

Nagle moją twarz oblała fala ciepła, a mój anioł wylądował w jakimś pomieszczeniu. Bałam się otworzyć oczy i cały czas wtulałam się do tego tajemniczego ciała.

- Suzanne! - Usłyszałam nagle krzyk Angeliny i Maureen, a ja dopiero teraz zrozumiałam, co przed chwilą zaszło.

Otworzyłam oczy i momentalnie odskoczyłam od Georga, który posyłał mi zatroskane spojrzenie.

- Co się stało? - rzuciła Maureen, ale bardziej do chłopaków niż do mnie, a następnie posadziła mnie na moim łóżku.

Cały czas trzęsąc się, usiadłam posłusznie na materacu, a następnie rozejrzałam się po zgromadzonych. W pomieszczeniu znajdował się: George, Fred, Jordan, Angelina, Maureen i półprzytomna ja.

Angelina i Maureen były blade i najwidoczniej rozumiały, co przed chwilą zaszło. Jordan wraz z Fredem i Georgem mieli mocno potarganie od wiatru włosy, ich oddechy były nierównie, a twarze, w przeciwieństwie do dziewczyn, czerwone od wysiłku. Ich ubrania były mokre od śniegu i potu, a w rudych czuprynach bliźniaków dało się dostrzec pojedyncze płatki śniegu. Wszyscy patrzyli na mnie w niemałym szoku.

- Moja różdżka - rzuciłam pewnym głosem, jakiego w życiu bym się po sobie teraz nie spodziewała, do Jordana. Jordan posłusznie podał mi przedmiot, gdyż złapał go, podobnie jak George mnie, w ostatniej chwili, tym samym ratując przed zniszczeniem.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz