Rozdział 138

684 46 2
                                    

Profesor Hood układał atlasy z rozpiskami transmutowanych przedmiotów. W klasie było ich prawie trzy regały i żaden z nich nie był posegregowany. Oczywiście Suzanne mogła je ogarnąć za pomocą magii, jednak musiała się czymś zająć, czując nadchodzące szaleństwo. Powolne odstawianie książek na półki dawało jej chwilowe ukojenie i świadomość, że chociaż tę jedną czynność wykonuje dobrze. Wkurwiało ją, jaką osobę musiała grać. Roger Hood byłby jej wrogiem numer jeden, gdyby go spotkała w latach swojej nauki i nie rozumiała, jak można było używać takich metod i być tak cofniętym. Nie miała jednak wyboru. Gdyby wcieliła się w świętą Teresę, śmierciożercy od razu zaczęliby coś podejrzewać. Rozpoznanie jej było jej obecnie najmniej potrzebne.
- Panie profesorze - Odwróciła się na dźwięk chłopięcego głosu, zderzając się spojrzeniem z Colinem.
- Czego chcesz? - warknęła, mentalnie skazując się na piekło.
- Przyszedłem na szlaban.
- Szlaban? - parsknął Roger. - Przecież jest dopiero... - Spojrzała na zegarek, niedowierzając, że jest już osiemnasta. Faktycznie. Segregacja albumów zajęła jej całe cztery godziny!
- No cóż. - odkaszlnęła, podnosząc się z przysiadu. - Siadaj do ławki i wyjmuj kartkę. A gdzie reszta uczniów?
- Nie wiem, panie profesorze. - Spuścił wzrok, kierując się na tyły sali.
- Dobrze wiesz. - podchwycił Roger. - Powiedz, gdzie są, a nie spotka cię kara.
Colin rzucił torbę o podłogę i hardo spojrzał prosto w czarne oczy nauczyciela.
- Nie mam, kurwa, pojęcia, gdzie oni są - warknął. - I nawet, gdybym wiedział, nie powiedziałbym panu tego, bo to nie pański zasrany interes!
Twarz Rogera wykrzywił drwiący uśmiech.
- Nie wyjmuj pióra, Colin - polecił spokojnie, co zaskoczyło blondyna. Chłopak lekko wyciągnął szyję, jakby szykując się, że dostanie w twarz. - I usiądź łaskawie na dupie. Dam ci swoje, spacjalne.
Suzanne podeszła do biurka i wyjęła z szuflady jedno z piór należących niegdyś do Umbridge.
Colin przełknął ślinę, ale zacisnął mocno pięści.
- Co mam napisać?
Profesor podał mu pióro.
- Nie będę krył swoich przyjaciół.
- To nie są moi przy...
- Stul pysk i pisz. - przerwano mu.
Chłopak niechętnie wziął pióro i obracając nim chwilę w palcach, przyłożył je do kartki. Westchnął, wiedząc, że sam był sobie winien.
Zaczął pisać, czując powolne łaskotanie na skórze.
Na nadgarstku Suzanne pojawił się napis: "Nie będę krył swoich przyjaciół".
Przymknęła oczy, dawno nie czując tego tępego bólu. Powolnych zadrapań, zmieniających się w krwawiące blizny.
...
O ile współpraca z uczniami szła dziewczynie opornie, o tyle grono pedagogiczne ją uwielbiało. A przynajmniej ta część, która należała do śmierciożerców. Uważali Rogera za zdolnego pedagoga, który skutecznie przekazywał wiedzę i tępił brudną krew w szkole. Rodzeństwo Carow często siedziało razem z nią na posiłkach i pytało ją o poglądy na temat kar cielesnych. Suzanne musiała mocno kombinować nad odpowiedziami, aby wydały się na tyle makabryczne, żeby nadal być w ich łaskach, i na tyle nieszkodliwe dla uczniów. Dlatego właśnie Lupin zgłaszała się na prowadzenie wszystkich kar uczniów. Dzięki temu mogła kontrolować podopiecznych, ograniczając im bestialski wyrok do minimum.
- Roger - zawołała McGonagall, będąca w opozycji do obecnego zarządu Hogwartu. Kobieta wraz ze starymi nauczycielami zachowała stare metody nauczania, starając się wspierać uczniów i chroniąc ich przed represjami.
- Tak, pani profesor? - Suzanne, wyprostowała się, składając dłonie z tyłu.
- Mógłbyś zająć się VII klasą podczas mojej nieobecności? - Poprosiła, po czym dodała z pogardą. - Dyrektor Snape zaprosił mnie do siebie na dywanik.
Lupin skinęła głową.
- Powodzenia - szepnęła, mijając ją i nie mając innego wyjścia, skierowała się do sali od transmutacji.
- Dzień dobry - rzekła, stając na katedrze. Uczniowie zmarkotnieli na jej widok.
- Gdzie profesor McGonagall? - spytała Maureen, podnosząc się z krzesła.
- Zastępuję ją podczas jej nieobecności. - Odparł twardo nauczyciel. - Schowajcie książki i pióra. Niech na waszych ławkach zostaną tylko różdżki.
- Zajęcia praktyczne? - podłapał ktoś niepewnie, wzbudzając w sali nagły entuzjazm.
- Zajęcia praktyczne - przytaknął profesor, zakasując rękawy koszuli i w charakterystyczny sposób zginając palce. - Przypatrzcie się, proszę, bardzo uważnie. To charakterystyczne zgięcie palców uratowało mi ostatnio życie. - Zaczął powoli przechadzać się po klasie i pokazywać uczniom swoją dłoń.
- Szkoda że zadziałało - parsknął ktoś, na co Suzanne przyznała mu rację. Musiała jednak zareagować.
- Jeszcze raz podobnego rodzaju żarcik, a cała klasa wyląduje na szlabanie po lekcji! - warknął, stając przy pierwszej ławce.
Odkaszlnął.
- Zaklęcie to pochodzi z rodzaju wyższej transmutacji. Polega na stworzeniu broni z niczego. Jest to broń różnego rodzaju, najczęściej mugolska, od palnej, przez łuk do noży. - Jeszcze raz wygięła starannie palce.
Uczniowie zaczęli powtarzać po niej. Cierpliwie choć niechętnie wykonywali jej dalsze polecenie, a ich wrogość osłabła w momencie wyczarowania pierwszych narzędzi.
- Widzicie jak to proste - powiedziała Suzanne, pokazując klasie sztylet trzymany w rękach. - To ostrze jest w stanie powalić nawet wilkołaka. Wszystko, co wyczarujecie, w stu procentach posiądzie funkcję waszego pierwowzoru.
Jedna z rąk wylądowała w górze.
- Tak, Black? - Roger pozwolił jej mówić.
- Kim była pańska ofiara?
- Moja ofiara? - zadrwił.
- Ta, przed którą obroniło pana profesora to zaklęcie. Czy była wilkołakiem?
- Nie sądzisz, że właśnie wtykasz nos w nie swoje sprawy?
- Uczy nas pan właśnie jak stworzyć śmiertelną broń. Co będzie na następnych zajęciach. Tępienie szlam i rozpoznanie w tłumie mugola.
- Mugola rozpoznasz bez specjalnego przeszkolenia - rzucił jakiś Krukon, a grupa zachichotała.
- Cisza! - warknęła Suzanne niskim głosem, który doprowadził wszystkich do porządku. Westchnęła ciężko. - Powiedz mi, panno Black, czy kiedykolwiek dałem pannie jakąś przesłankę, za jaką grupą polityczną jestem?
Maureen zamrugała.
- Szkoła jest pod władaniem śmierciożerców. Nie zaprzeczy pan, bo łatwo ich rozpoznać przez symbol Czarngo Pana na przedramieniu. - Podniosła rękę, wskazując miejsce, gdzie u tych nauczycieli powinien znajdować się symbol.
- Czy ja go posiadam, panno Black? - Suzanne mocniej zakasała rękawy.
Jedynie blada skóra.
- Nie, ale zaczął pan nauczać w Hogwarcie akurat w tym samym roku, co oni się pojawili, więc...
- Ty natomiast nadal uczysz się w Hogwarcie. Czy mam rozumieć, że skoro nie opuściłaś szkoły, popierasz ideologię Voldemorta? - Po klasie przeszedł szmer. Niepotrzebnie mówiła to imię. Postanowiła kontynuować, odepchnąwszy się od biurka. - Uczę was tego zaklęcia, ponieważ wiem, że przyda wam się w obecnych czasach. To, czy wykorzystacie je na Śmierciożercę, mugola czy członka Zakonu Feniksa, to już wasza prywatna sprawa. Wolna wola, jak to mówią chrześcijanie. W moim interesie jest jedynie to, abyście je znali.
Kolejna ręka w górze.
- Tak, panie Zabini?
- Wystarczy Blaise. - Odkaszlnął czarnoskóry. - Skoro uczymy się takiego zaklęcia, czemu nie poznajemy też czarnej magii?
- Zapytaj ministerstwo - odparł profesor. - Patrząc na czasy, w jakich żyjemy, zmieni się to szybciej niż myślimy. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że czarną magię można pokonać jedynie czarną magią.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz