Rozdział 113 - I

1K 61 10
                                    


Na srebrnej tarczy zegara dochodziła szósta. Idealny czas, aby urządzić sobie spacer prosto do paszczy lwa - stwierdziła Suzanne, poprawiając rękawy beżowego golfa i przyspieszając kroku. Sklep bliźniaków był już widoczny zza dachów budynków przed nią, więc nie mogła być daleko.

Po głowie kołatały dziewczynie słowa Freda - zastąp mnie w pracy, a nie w kłótniach z nim. Tak właśnie zamierzała zrobić. Być miłą i nie powodować kłótni. Żadnego sarkazmu, żadnych dwuznaczności, żadnych przytyk - zamieniamy się w siebie sprzed dwóch miesięcy. Kiedy nie pamiętała absolutnie nic.

Westchnęła ciężko, przeglądając się w czarnej szybie jakiegoś mijanego klubu. Miała wory pod oczami; nie spała pół nocy, tylko starała się wyczerpać limit ciętych ripost na ten dzień. Niekoniecznie okazało się to sukcesem. Poprawiła włosy, przeczesując je dłonią, i przyspieszyła kroku, aby zdążyć przed wpół do dotrzeć na miejsce.

O ósmej otwierali, a przecież trzeba było jeszcze rozłożyć towar. Po drodze minęła jakiegoś chłopaka, który podobnie jak ona spieszył się do pracy. Wymienili łagodne uśmiechy, zapewne insynłując podłość swoich szefów. George nigdy nie będzie mną rządził - zaprzeczyła dziewczyna, przywdziewając bojową minę.

Zanim się obejrzała, stała już przed lokalem opatrzonym nazwą Magiczne Dowcipy Weasley'ów.

Wyjęła klucze z kieszeni rurek i wsadziła jeden z nich do zamka. Przekręciła go cicho i weszła do środka, gdzie momentalnie otuliła ją ta słodka nuta nadchodzącego dowcipu. Poczuła się jak mała dziewczynka, która patrzy na swoich przyjaciół z nadzieją i czeka, aż zdradzą jej swój najnowszy pomysł. Uśmiechnęła się krzywo, napominając się, że ona już nie jest tą dziewczynką, a jej najlepsi przyjaciele specjalizują się w czymś więcej, jak przefarbowywanie kotów na zielono.

Dzwoneczek cichutko zapowiedział jej obecność, jednak nikt go nie usłyszał. Zapewne chłopak szykował się jeszcze na górze.

Suzanne rozejrzała się dookoła i dostrzegła przy ladzie kilka kartonów zaklejonych taśmą. Każdy z nich był opatrzony etykietką - produkt niedorzecznie niebezpieczny. Podeszła do paczek i podniosła jedną, po czym położyła na blacie kasy. Chwyciła za niedaleko leżący nóż do listów i rozcięła opakowanie w odpowiednim miejscu i zajrzała do jego środka.

- Rzutki śmietankowe - przeczytała, dostrzegając rysunek na plakietce zabawki.

Były to strzałki, inspirowane najprawdopodobniej mugolską grą w rzutki. Z instrukcji wynikało, że należało powiedzieć czyjeś imię, a następnie rzucić strzałką, aby ta z szatańską precyzją trafiła w tę osobę i tuż przed nią przemieniła się w dozownik bitej śmietany. Tak, ofiara tego pomysłu kończyła z bitą śmietaną na twarzy.

- Pora obudzić tego lenia - upomniała siebie, gdy zegarek wskazywał za piętnaście siódmą, a chłopak jeszcze nie schodził.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech, a następnie weszła za ladę i pchnęła szklane drzwi, oddzielające sklep od klatki schodowej.

Spojrzała w górę, gdzie na suficie znajdował się szeroki świetlik, oświetlający pomieszczenie. Białe ściany w zestawieniu z czarnymi, okrągłymi schodami z metalu wyglądały nawet elegancko. Postawiła krok na pierwszym stopniu, a ten dźwięk poniósł się delikatnym echem dalej.

- Alarm antywłamaniowy - mruknęła do siebie, zaczynając wspinaczkę.

Minęła pierwsze piętro z pracownią bliźniaków i już po chwili znalazła się oficjalnie w ich mieszkaniu.

- Przychodzę w pokoju - rzuciła przezornie, aby nie dostać od rudzielca opieprzu za szarganie jego samotni bez ostrzeżenia.

...

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz