Święta, święta i po świętach, jak brzmi ludowe powiedzenie sprzed czasów Merlina, mające swoje odzwierciedlenie w szarej rzeczywistości. Zdawałoby się, że jeszcze kilka sekund temu byłam w domu, siedziałam z Remusem przed kominkiem i wesoło gawędząc rozpakowywałam prezenty. Lecz nagle nastąpił pstryk, zmiana scenerii, a jakiś podrzędny reżyser umieścił mnie na lekcji historii magii prowadzonej przez profesora Binnsa. Tematem zajęć, jak przez przypadek udało mi się wychwycić, były wojny goblinów w XI wieku w południowej Francji – zagadnienie strasznie zajmujące, które dorównywało satysfakcji jaką czerpie się z cerowania starych skarpet oraz podnoszące średnią zmarnowanych chwil w życiu. Po samolubnym wzięciu przeze mnie kolejnego łyka powietrza, który mógł okazać się jednym z ostatnich mego nędznego żywota, i wywróceniu oczami w sposób bardzo irytujący, z braku innych ciekawszych zajęć, otworzyłam podręcznik i zaczęłam przeglądać przyszłe tematy, które, tak nawiasem mówiąc, różniły się od siebie jedynie inną osią czasu, gdyż wszystko inne rozgrywało się podobnie.
Nagle o moją nogę otarł się jakiś przedmiot. Spojrzałam w tamtą stronę, a wtedy w oczy rzuciła się mi kulka papieru. Schyliłam się po nią i dla zachowania pozorów rozglądnęłam się po sali, by, nie daj Merlinie, Binns nie zauważył. Kiedy teren okazał się czystym, usiadłam „prawidłowo" na krześle garbiąc się przy tym niemiłosiernie i rozłożyłam kartkę.
„Co robisz po lekcjach?" – jak głosił napis na pergaminie. Uśmiechnęłam się pod nosem, a po odwróceniu papieru na drugą stronę napisałam: „Zależy kto pyta :-)", po czym zgniotłam liścik i „wysłałam" go w stronę bliźniaków, którzy niewątpliwie byli adresatami tej wiadomości, co rozpoznałam przez bardzo charakterystyczny styl pisma Freda, który bardzo wiarygodnie upodabniał się do kurzego.
Do moich uszu dobiegł szelest rozwijanego papieru, a chwilę później urywki rozmowy chłopaków. Następnie kartka ponownie otarła się o moją nogę.
- Żarty sobie robisz, czy naprawdę nie rozpoznałaś bazgrołów Jordana? – Napisał, w sumie już sama nie wiem kto.
Pogratulowałam sobie w głowie przenikliwości i znajomości charakterów pisma przyjaciół.
- Myślałam, że to pismo Freda – Rzuciłam im kartkę.
Dźwięk odbicia papieru od podłogi, szelest, pomruki Georga i Lee.
- Co – powiedział Fred odrobinę za głośno, przykuwając na siebie wzrok wszystkich uczniów w klasie, a przede wszystkim profesora Binnsa.
- Coś nie tak, Fredzie Weasley 'u? – spytał monotonnym głosem nauczyciel.
Chłopaka, przed nieuniknioną kompromitacją, uchronił dzwonek, który skutkował momentalnym wyludnieniem.
- Do widzenia – powiedziałam do profesora jako jedna z nielicznych, wychodząc z sali w towarzystwie Angeliny.
- Chcesz się teraz z nim konfrontować? – spytała dziewczyna z rozbawieniem.
- Pytanie – powiedziałam i przyspieszyłam kroku.
- Fred, zaczekaj! Chłopaki! – wołałam przyjaciół wraz z Angeliną, kiedy tamci znaleźli się w naszym polu widzenia, które sięgało do rogu korytarza.
- Zaczekać nie łaska? – rzuciłam, znajdując się obok nich, na co Fred się obruszył.
- Co to była za pilna sprawa na historii, że zaczęliście się bawić w sowy? – spytałam po chwili, w ogóle nie zważając na złe samopoczucie Freda.
- A więc Suzanne – zaczął George spostrzegając, że z brata nic nie wykrzesze. – Wpadł nam na lekcji nawet przyzwoity pomysł tylko jak zawsze będzie nam potrzebne kilka par rąk do pomocy.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...