Istnieją w naszym życiu pewne nazwy i frazy, które pomimo swojej niepozorności, wpływają bardzo na nasze zachowanie. Chociaż składają się jedynie z liter oddzielonych spacjami i przecinkami, układają się w naszym grafiku codziennym w pewną łamigłówkę, bez której możemy żyć, ale nie potrafimy o niej zapomnieć. Tylko słowa, a mają tak silne znaczenie i wpływają na nasze zachowanie tak mocno.
W moim życiu także występowała jedna z takich nurtujących nazw, której znaczenie było dla mnie białą kartką lub Tabula rasą, jak określiłby to profesor Cognet. Słowo, które pomimo tego, że usłyszałam je w swoim życiu może kilka razy, tak bardzo wbiło się w moją pamięć i stało się jednym z ukrytych puzzli układanki.
Nie stanowiło ono dla mnie zagadki bez powodu. Ilekroć rozmawiałam z kimś, kto wydawał się w to bardziej wtajemniczony, miałam wrażenie, że jest to niezwykle istotny fakt mojej historii, która także stanowiła dla mnie niewiadomą.
Wiedziałam co jest tu i teraz. Wiedziałam, że Snape nie odpuści mi żadnego wykroczenia, a Dumbledore będzie traktował z przymrużeniem oka moje poczynania. Nie mogłam jednak rozwikłać sprawy, będącej jakąś cząstką mojej przeszłości. Przeszłości, która była do mnie bardzo skrupulatnie zdystansowana.
"Huncwoci" - ten ośmioliterowy wyraz wplątywał mnie w coraz dłuższe wędrówki po moim umyśle, pełnym zamazanych wspomnień. Wiedziałam o nich bardzo niewiele, co można było przyrównać do zera. Słowo, określające czterech chłopaków, będących przyjaciółmi w latach szkolnych. Jednym z nich był Remus, mój brat, który, podobnie do Huncwotów, zachowywał w swojej osobie nutkę tajemniczości.
Ta intrygująca grupka chłopaków, uczęszczająca do Hogwartu w latach 70., była dla mnie nie wiadomą. Robili dowcipy i prowadzili życie jak każdy inny. Lecz skoro tak było, to dlaczego ich historia skrywała się pod wielką tajemnicą? Dlaczego czwórka nastolatków pełna życia, energii i pasji została nagle rozdzielona i nie utrzymuje już ze sobą kontaktu? Remus mówił, że działali oni jak trzej muszkieterowie: jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego. Opanowali dla Remusa animagię, by towarzyszyć mu w księżycowej wędrówce, mieli plany na przyszłość i marzenia... a być może wojna wszystko zniszczyła.
Westchnęłam cicho, starając się przywołać z przeszłości choćby zarysy ich postaci. Wujkowie, którzy uczyli mnie Quidditcha... to byli oni. Ale jak się nazywali i co się z nimi stało? Czyżby zginęli. Czyżby byli żniwem śmiercionośnej wojny przeciwko... Sama wiem komu.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o bestialstwie tego czarodzieja. Odepchnęłam straszne myśli, chociaż jedna cały czas kołatała w głowie.
"Remus miał plany na przyszłość i marzenia. Na jego liście z pewnością nigdy nie widniało opiekowanie się mną i moje wychowanie. Ale kto byłby w stanie przewidzieć, że... rodzice zostaną..."
Pociągnęłam nosem i zacisnęłam mocniej powieki, starając się odepchnąć łzy.
Nie wiedząc co innego mogę zrobić, bo spanie uznałam za niemożliwe przez kłębiące się myśli w mojej głowie, wstałam z łóżka, chwyciłam różdżkę i, rzucając ostatnie wrogie spojrzenie Paskudzie, który jak zwykle patrzył na mnie z niechęcią, wyszłam z dormitorium i skierowałam się do Pokoju Wspólnego.
Pokonałam schody prawie że jednym krokiem i ruszyłam do przejścia.
Pomieszczenie rysowało się w brunatnych barwach i tylko dogasające iskry ognia dawały jakieś poczucie bezpieczeństwa. Przyspieszyłam kroku w celu szybszego dotarcia do Pokoju Życzeń i, kiedy znajdowałam się na długość ręki od obrazu Grubej Damy, usłyszałam cichy skrzyp podłogi. Odwróciłam się momentalnie w tamtą stronę, ale napotkałam jedynie ciemność, powoli ogarniającą pomieszczenie.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...