Komentujcie ;*
***
W opuszczonym budynku lekko zaskrzypiała posadzka od strony ganku. Tajemniczy przybysz właśnie zmącił ciszę tego odludnego miejsca. Mimo starań w wykonywaniu delikatnych ruchów, cały wysiłek szedł na marne, gdyż deski przeżarte przez korniki robiły swoje.
Postać podeszła do okna i zbiła jedno ze szkiełek tworzących skromny witrażyk. Wsadziła rękę w nowo zrobiony otwór, a przekręcając klamkę, skaleczyła sobie boleśnie nadgarstek.
Pchnęła ramę okna, robiąc sobie wystarczającą ilość przestrzeni, aby wejść. Odepchnęła się od posadzki i jednym susem znalazła się w ciemnym pomieszczeniu, które miało funkcję kuchni tylko teoretycznie.
Był w nim kran wypełniony aż po brzegi wodą, na której dryfował gumowy kaczor, na lodówce nie podłączonej do prądu widniały magnesy, a w dwóch kątach pomieszczenia zostały rozłożone pułapki na gryzonie. Zdążyło się w nie złapać już kilka szkodników.
Zakapturzona postać ścisnęła mocniej różdżkę. Pokonując kolejne metry domu, czujnie obserwowała każdy nietypowy szczegół.
Budynek zaprojektowano w amfiladzie. Z kuchni przechodziło się do salonu, w którym oprócz perskiego dywanu nie znajdowało się nic. Dalej gabinet z drabiną prowadzącą w górę do ciemnego otworu w suficie.
Dziura wręcz krzyczała, żeby nie zapuszczać się w jej czeluście. Kobieta była jednak zmotywowana. Zaciskając zęby, zaczęła wchodzić po tymczasowych schodkach na strych, który utrzymywano w zupełnej ciemności.
Kiedy znalazła się już na bezpiecznym gruncie, zrobiła kilka kroków w stronę rzekomego środka. Prychnęła, przypominając sobie ten stary numer.
- Złaź z tego cholernego sufitu. Nie przyszłam tu, aby bawić się z tobą w podchody! - poinformowała, a nie otrzymując odpowiedzi, posłała promień elektryczny na strop budynku.
Z oddali doszedł ją dźwięk uderzenia ciała o posadzkę, a następnie głośny syn, połączony z jękiem.
Kobieta rozświetliła pomieszczenie szybkim zaklęciem, spostrzegając ogromnego potwora wijącego się po podłodze w komiczny sposób.
- Dobrze się bawisz, Richard? - mruknęła, piorunując jego czerwone ślepia swoimi.
Inaczej zapamiętała tę postać. Wtedy wydawała jej się bardziej przerażająca - teraz, na tym opuszczonym poddaszu, nie miała w sobie już tyle charyzmy.
- Wyrżnęli ci poczucie humoru, mam rację. - Usłyszała w odpowiedzi, widząc jak ciało demona powoli wraca do pierwotnych kształtów. Vincent poprawił dłonią włosy, ponownie spinając je w kucyk.
Suzanne nie skomentowała jego uwagi. Rozglądnęła się tylko wokół w poszukiwaniu czegoś do siedzenia. Kiedy nie znalazła nic satysfakcjonującego, wyczarowała fotel i rozsiadła się na nim wygodnie. Zrzuciła z głowy kaptur, ukazując czarnowłosemu swoją łysą głowę.
- Mogłabyś sobie wyczarować włosy - prychnął, na co przewróciła oczami.
- Mój wygląd nie jest obecnie największym problemem - ucięła. - Potrzebuję twojej pomocy. - Jej wzrok nagle złagodniał.
Vincent zlustrował ją uważnie, notując, że oprócz czarodziejskiej peleryny Lupin ma na sobie czarny golf i wysokie glany. Spodobał mu się jej nowy look. Gdyby nie ta łysa głowa, która kojarzyła się mu ze skrajnym feminizmem. Chociaż w sumie... nie wyglądała najgorzej. Kości policzkowe nadawały jej twarzy nieco drapieżności.
- Czego potrzebujesz? - rzekł w końcu, urywając ciszę.
- Sposobu na metamorfomagię. - Intuicyjnie się zaśmiał.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...