Rozdział 116 - I

815 63 4
                                    


Bolała ją głowa. Czuła zapach zgnilizny i brudu. Do jej uszu dochodziły dźwięki kapiącej wody i jakieś szmery. Jakby łańcucha... i czegoś jeszcze. Szepty rozmowy, która nie chciała zostać usłyszaną.

Suzanne podniosła powoli powieki, nastawiając się na natychmiastowe oślepienie przez światło lampy. To, co jednak ujrzała, mocno ją zawiodło.

Znajdowała się w ciemnej komnacie, na której krańcach rysowały się zszarzałe ściany objęte mrokiem. Na przeciwległym murze, wysoko, prawie dosięgając sufitu majaczył nieśmiało zakratowany otwór, za którym czaiła się ciemność. Kamienną podłogę gdzieniegdzie pokrywały kałuże, zapełniane w odstępach parunastu sekund przez krople wody poddające się grawitacji.

Było mokro, zimno i ciemno. Suzanne nie chciała spędzić w tym miejscu ani chwili dłużej.

Aby wstać, delikatnie oparła dłonie na posadzce, gdzie jednak szybko spotkała się z nieprzyjemną cieczą. Błoto objęło spodnią część jej palców.

Przełykając ślinę, Lupin uniosła się na nogach, momentalnie starając się złapać równowagę, gdyż była zupełnie zdrętwiała. Przez jej członki przeszły nieprzyjemne dreszcze. Zaklęła w myślach, stawiając dwa kroki w przód. Wywróciła się, uderzając z hukiem o zabłoconą ziemię.

Przeniosła wzrok na swoją prawą nogę. Była tak obolała, że prawie nie poczuła ani upadku, ani łańcucha starannie oplatającego jej łydkę.

Zaciskając zęby, wymierzyła w jego kierunku zaklęcie, jednak czar nie zadziałał, a Lupin przeszedł dreszcz.

- Evanescet - mruknęła, jednak więzy ani drgnęły.

- Nie uda ci się ich rozwiązać. - Doszedł do niej nieznany głos. Momentalnie rozejrzała się po pomieszczeniu, poszukując źródła dźwięku. Nie była tu sama!

- Kim jesteś? - rzuciła słabo, uważnie nasłuchując.

- Więźniem - odparł ironicznie głos, a następnie z cienia wyłoniła się atletyczna sylwetka należąca do młodej kobiety. - Albo Valerią Drummer. Już nie wiem, która nazwa jest bardziej adekwatna. - Suzanne z lekkim niepokojem zlustrowała dziewczynę o kasztanowych włosach ściętych krótko.

Miała na sobie przylegające jeansy oraz szarą koszulę w białe kwiaty, której prześwitująca tkanina ukazywała czarny stanik. Ubrania były brudne i zniszczone.

- Ile tu jesteś? - spytała Suzanne, przenosząc wzrok na siebie. Na ramieniu miała jasny warkocz, a ciało zasłaniała czarna bluzka i dresy. Nadal wyglądała jak Emma.

- Nie wiem - przyznała tamta. - jedenaście posiłków posiłków. - Dodała po namyśle, zerkając w jakiś punkt za sobą. - Tutaj nie sposób jest odróżnić nocy od dnia.

- A ja...? - ciągnęła Lupin.

- Przynieśli cię tuż po ostatnim karmieniu. Czujesz się odwodniona? - Suzanne pokręciła głową. - A zatem jesteś tu krócej niż dwie doby.

- Słucham...?

- Dobrze słyszałaś. - warknęła Valeria, przeczesując dłonią chłopięce uczesanie. - Kiedy zachce ci się pić to znak, że niedługo nadejdzie jedzenie. A przynajmniej jeśli wdrożysz się w tutejszy rytm. Oni nie chcą nas zabić tylko pomęczyć. Tylko nigdy, broń Merlinie, nie pij wody z kałuży! - ostrzegła srogo.

- Oni - powtórzyła Suzanne. - Czyżby to była... Jesteśmy w siedzibie śmierciożerców?! - spytała z nagłą energią.

- Niestety. I to w nie byle jakiej. Tutaj przebywa Sam Wiesz Kto.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz