Rozdział 65

1.4K 89 18
                                    


...

Weszłam przez tajne przejście do dormitorium Vincenta. Tylko w tym jedynym pomieszczeniu w Hogwarcie spotykałam się z chłopakiem, bo ten twierdził, że wszędzie indziej znajduje się zbyt wiele niepotrzebnej magii, która razi go po oczach.

Nie miałam zamiaru się z nim sprzeczać. I tak prędzej czy później poddałabym się lub, co gorsza, przyznałabym mu rację, a ostatnią rzeczą jaką chciałam zrobić, było uznanie świata czarów za nudny i zbyteczny.

- Czemu zawdzięczam wizytę? - rzucił Vincent spokojnym tonem, nie posyłając mi przy tym nawet zalążka uśmiechu.

- Przecież powiedziałeś mi, abym przyszła. - Zmarszczyłam brwi.

- Masz szybki czas reakcji - kontynuował dalej, nie dając mi nawet rozpocząć kolejnego zdania. - Ale wróćmy do rzeczy. Twój bogin jest... wyjątkowy. - podsumował bezbarwnie, chociaż w jego oczach dostrzegłam delikatną iskrę.

- Co to znaczy?

- Niedomyślna - fuknął pod nosem i po chwili zwrócił się do mnie. - Jest wyjątkowy pod wieloma względami. Na przykład dlatego że przedstawia osobę, której nie znasz i nigdy nie widziałaś - powiedział, siadając przy swoim biurku. Otworzył jedną z szuflad i wyciągnął z niej paczkę papierosów i szklaną papierośnicę.

Po chwili odpalił jednego i zaciągnął się, wypuszczając z ust drobny kłąb dymu.

- Nie jesteś za młody? - zadrwiłam, patrząc na chłopaka z zaskoczeniem.

- Wiek nie ma istotnego znaczenia - odparł jedynie. - Ale jeżeli aż tak bardzo ci to przeszkadza, to wiedz, że w miejscu, z którego pochodzę, szesnastolatkowie mogą już palić.

- Ty masz piętnaście - stwierdziłam, na co chłopak pokręcił głową z rozbawieniem.

Wypuścił z ust kłąb dymu, który przez chwilę przysłonił jego twarz.

- Jestem z rocznika osiemdziesiątego siódmego. Ze stycznia. A zatem mogę palić. - Ponownie się zaciągnął. Jego twarz przez chwilę wyrażała błogość. - Patrzysz na mnie, jakbyś nigdy nie widziała, jak ktoś pali. - zakpił.

- Dlaczego nie jesteś na roku wyżej? - spytałam, ignorując jego uwagę.

- Bo poszedłem do szkoły rok za późno - stwierdził. - Zagapiłem się i nie zdążyłem w pełni nauczyć się posługiwania angielskim. Ale teraz idzie mi to już sprawnie.

Vincent już nie po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że nie jest tylko krnąbrnym chłopakiem. Ta niedbałość była sposobem na wszystko i stała się cząstką jego egzystencji. Jego niesumienność wyrażała się nawet w najważniejszych czynnościach, np. takich jak nauczenie się mówić!

- Wróćmy jednak do konkretów - ponownie starał się zagaić temat. Wcisnął papierosa do szklanego pojemnika i dogasił go szybko. Podniósł się z miejsca i w jednej chwili znów przemienił się w czarną, zakapturzoną postać.

- To nie jest normalne - stwierdziłam, instynktownie odsuwając się do tyłu.

- Normalne bardziej niż sądzisz. - Zza maski wydał się chłodny dźwięk.

- To zabawne, ale... - Zastanowiłam się chwilę. - wydaje mi się, że poznałam kiedyś osobę mówiącą podobnym głosem. On brzmi naprawdę znajomo... tyle, że...

- To znaczy, że nasza terapia działa. - Zdjął z twarzy maskę. Ukazała mi się wtedy szczupła twarz chłopaka otoczona białymi puklami prostych włosów. - Czytałem, że boginy wnikają do naszej podświadomości, która jest dużo bardziej skomplikowana niż nam się zdaje. Być może w czasie dzieciństwa spotkałaś się z jakimś traumatycznym przeżyciem. - Wykrzywił usta w uśmiech.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz