Na początku Suzanne spojrzała na talerz nieufnie. Jednak, gdy Pettigrew opuścił pomieszczenie, rzuciła się w kierunku półmiska i łapczywie chwyciła za pajdę chleba, która miała ją usycić. Wgryzła się zachłannie w twardą skórkę, czując przyjemny upór na zębach. Znalezione w ustach pieczywo długo w nich przebywało, finalnie rozdrobnione dzięki ślinie.
Nie jadła od pięciu dni. Za karę, że pyskowała podczas spotkania.
Jedzenie prawdopodobnie było efektem placebo, ale Lupin poczuła się lepiej. Jej brzuch zaburczał tęsknie, przypomniawszy sobie, do czego tak naprawdę został stworzony. Suzanne uśmiechnęła się lekko, kończąc pierwszą pajdę. Na drugą już nie starczyło jej siły. Ani czasu.
Przejście ciemnego lochu zaskrzypiało i pojawiła się przed nim kobieta, której Suzanne dotychczas nigdy nie spotkała.
Jej blade lico zdawało się przezroczyste; wręcz przelatywało przez nią światło. Miała długie, jasne włosy splecione w warkocz wsparty na lewym ramieniu i granatową sukienkę, jakby skrytą za mgłą.
- Jesteś duchem - wyszeptała Suzanne, przyglądając się bacznie zjawisku.
Wyglądało na zaledwie osiemnaście lat, chociaż po świecie mogło chodzić od ponad trzech stuleci. Chociaż nie - jego ubranie to wykluczało.
Ciemna, prosta sukienka, z dużymi guzikami na środku klatki piersiowej zakrytej aż po szyję. Tkanina odsłaniała zgrabne łydki, uwydatnione przez czółenka.
- Czarny Pan cię oczekuje u siebie - powiedział duch lodowatym głosem, nie zważając na słowa dziewczyny. Słusznie. Nie interesowało go to, więc po co miałby wszczynać dyskusję.
Suzanne podniosła się z podłogi, zauważając, że wejście do celi jest zamknięte. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy nie słyszała jego skrzypnięcia.
Omijając ducha, naparła na mur i pchnęła nim do przodu; wtedy mechanizmy pisnęły. Ten dźwięk był inny niż z "wyobrażenia".
Czy było z Lupin aż tak źle?
Po przejściu kilku kroków, poczuła na swoich plecach zimny oddech i znów ten chrzęst. Mogła się odwrócić, czy raczej powinna zmierzać cierpliwie do komnaty, w której zastanie Voldemorta?
Nie była Orfeuszem, przecież nie spotka jej za to kara. Spoglądając w kierunku ducha, zauważyła długi łańcuch krępujący jego lewą nogę. Wcześniej go nie zauważyła.
Gdy duch przystanął, więzy zniknęły! A więc tak się krył.
- Dlaczego masz ten łańcuch? - spytała Lupin, zderzając się z zamglonym wzrokiem ducha. Nie bała się go, ale i tak przeszedł ją dreszcz.
- Masz udać się do Czarnego Pana - rzekł duch zwrotem podobnym do poprzedniego.
Suzanne przełknęła ślinę. Czyli zero dyskusji.
Ponownie skierowała się w stronę, w jaką pozwalała jej kierować się zamglona kobieta. Zatrzymała się dopiero w chwili, gdy na jej drodze stanęły drzwi pomieszczenia, gdzie poprzednio widziała się z Voldemortem.
- Wejdź do środka. - Otrzymała rozkaz, więc posłusznie wykonała go. Nie było mowy, żeby się spierać. Nie gdy najbardziej niegodziwa osoba tej planety znajduje się od nas na wyciągnięcie klamki.
- Witaj, Suzanne. - Dobiegł do niej ten spokojny, zatrważający głos. Zmarszczyła czoło, wyrażając swoją niechęć.
- Witam - odparła głośno, jednak zawachała się podczas mówienia drugiej sylaby. Zaklęła za to wewnątrz siebie.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...