Tom VII - Rozdział 85

1.4K 89 6
                                    


...

Podkrążone oczy wędrowały leniwie po kolejnych linijkach przejrzystego tekstu, który okazał się trudniejszy do odczytania, niż w pierwszej chwili mi się wydawało. Znużone powieki znów opadły na tym samym fragmencie tekstu i starały się zatrzymać łzy niechcące spłynąć po bladych policzkach. Moje gałki oczne były suche. Chociaż pragnęłam się rozpłakać i dać upust emocjom, nie mogłam tego uczynić. Uczucia żalu i wyrzutów sumienia blokowały mnie od środka, przez co nie potrafiłam ulżyć napuchniętym oczom.

Włożyłam koniec papierosa do spękanych ust i poczułam napływający do płuc słodki, szary dym. Alex miał rację − to przynosiło ukojenie. Oraz raka płuc, który był promocją dwa w cenie jednego w tym symbiotycznym układzie. Papierosy mnie przynosiły spokój, a ja byłam żywym inkubatorem dla zbuntowanych komórek chcących jedynie więcej i więcej. Po chwili wypuściłam z ust bezużyteczny smog, który wyleciał w Londyn przez otwarte okno mojego pokoju.

Zimnym wzrokiem spojrzałam na Proroka Codziennego, gdzie na okładce widniał krzyczący wręcz napis.

Tragedia podczas III zadania Turnieju. Zginął uczeń Hogwartu!

Ponownie zaciągnęłam się papierosowym dymem. Na zdjęciu znajdowało się martwe ciało Cedrika i Potter łkający nad nim. Z moich ust wypadł przyjemny kłębek dymu, który ruchem ręki zmieniłam w kilof. Przedmiot padł na gazetę i z hukiem oddzielił tekst od fotografii. Prychnęłam pogardliwie.

Cedrik zginął, a Voldemort odrodził się, czego nikt nie brał na poważnie. Ciekawe czy ludzie uwierzą w jego powrót dopiero wtedy, gdy ten potwór zamorduje jeszcze więcej osób. Kolejny raz dym wpadł do płuc. Gdy wypuściłam go ponownie na wolność, przybrał kształt mojego wyobrażenia twarzy Voldemorta. Chuda, blada, ze złowieszczym błyskiem w diabelskich oczach. Uśmiech był ledwie nienawistnym grymasem lub imitacją radości czy jakiegokolwiek zadowolenia.

− Uwierz mi, że w rzeczywistości wygląda o wiele gorzej − mruknął Black, przez co odwróciłam głowę w jego stronę.

Wypuściłam kłąb dymu wprost w jego twarz.

− Było to bardzo aroganckie z mojej strony − stwierdziłam, a mężczyzna jedynie wyjął mi papierosa z dłoni.

− Od kiedy palisz? − rzucił, samemu zaciągając się dymem.

− Od wczoraj. Znalazłam paczkę w szufladzie biurka. − Machnęłam lekceważąco ręką.

− To chyba papierosy mojego ojca − wyznał, a z moich ust wydobył się urokliwy kształt resztek dymu, jaki pozostał mi w płucach. − Był nieudacznikiem, a na te fajki rzucił czar pozwalający na puszczanie efektownych dymków. − Jak na potwierdzenie swoich słów, mężczyzna wypuścił z ust zgrabną różę utworzoną z siwych smug.

− Zawsze pragniesz mnie upokorzyć? − warknęłam drwiąco, wyciągając z paczki kolejnego papierosa. Odpaliłam go krótkim ruchem palca.

− Takie mam zadanie. − Zerknęłam na niego z dystansem.

− Wiesz, kiedy odbędzie się zebranie Zakonu? − Postanowiłam zmienić temat.

− Właśnie dlatego przyszedłem. − Nie odpowiedziałam, jedynie zaciągając się dymem − I szczerze żałuję, że to właśnie ja muszę przekazać ci te druzgocące wieści. − Przewrócił oczami.

− Jeszcze coś lepszego od śmierci Cedrika? − Wypuściłam z ust kłąb szarych oparów w kształcie znicza. Diggory był dobrym szukającym. − Ale wesoły tydzień! − parsknęłam.

Syriusz delikatnie dotknął mnie w ramię, chociaż jego twarz nie wyrażała współczucia, co w tamtej chwili było wręcz zbawieniem. W jego stalowych oczach kłębiła się pustka, podobnie jak w moich. Powoli zaczynałam rozumieć ten dystans czystokrwistych do świata. Zapewniał on spokój, którego w innym przypadku nie dałoby się osiągnąć.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz