Tom IV - Rozdział 31

1.9K 92 9
                                    


Wakacje od zawsze były czasem, aby naładować baterie i nabawić się kilku dodatkowych siniaków w czasie zabawy. Nie miałam temu nic przeciwko, ponieważ, jak to ktoś kiedyś mądrze określił, zranienia były dowodem ciekawego życia, więc dlaczego miałam udawać, że tak nie jest?

Siedziałam w swoim pokoju na łóżku i z rozleniwieniem patrzyłam przez okno, za którym rozciągała się drobna uliczka Stationroad, zamieszkiwana przez niezwykle osobliwych ludzi. Zdawać by się mogło, że w takiej mugolskiej dzielnicy nic nie jest w stanie człowieka zaskoczyć, ale, jak powszechnie wiadomo, życie potrafi zaskakiwać.

Naprzeciwko mojego domu stał podobny. Jedyna różnica była taka, że budynek moich sąsiadów miał niebieski dach, bardziej zadbany ogródek, numer 56 na ścianie oraz bardziej zwariowanych lokatorów.

Po raz kolejny westchnęłam głośno. Zmięłam w kulkę przed chwilą zabazgrany pergamin i rzuciłam nim w kąt pokoju. Wzięłam kolejną kartkę i znów zawiesiłam wzrok za oknem.

"Drogi... Kochany, nie to brzmi beznadziejnie!"

- Cześć, Cedrik - powiedziałam, w końcu umieszczając jakieś litery na pergaminie. I niestety na przywitaniu moja wena się skończyła.

Nie do końca byłam w stanie to zrozumieć. List do Maureen napisałam w pół kwadransa, a w wiadomości do bliźniaków zawarłam streszczenie chyba wszystkiego, co przydarzyło mi się w ostatnich dniach. Zrobiłam to instynktownie i nawet nie zastanawiałam się nad tym, co piszę. Przy liście do Puchona szło mi jednak pod górkę.

Co chwilę sprawdzałam ortografię i czy w aby na pewno dobrym miejscu postawiłam przecinek. Wymazywałam kilkukrotnie każde słowo, aż na pergaminie powstawały dziury. Co było ze mną nie tak?

Ponownie spojrzałam przez okno. Piękny letni poranek, zakłócany chrapaniem mojego brata w sąsiednim pokoju. Biedak był z tego człowieka. Kolejny raz zmienił pracę i tym razem wylądował na kasie sklepowej w hipermarkecie - mugole podobno za tym szaleli. Tak czy siak, dzisiaj trafiła mu się nocna zmiana, zatem miałam dla siebie tak naprawdę cały dzień. Nie sądziłam, żeby Remus wstał przed czasem kolacji.

Wtedy mignęło mi coś przed oczami. Ujrzałam siwą sowę, która krążyła nad domem moich sąsiadów i bardzo uważnie wyglądała jakiegoś celu. Czyżby to była wiadomość dla mnie, ale ptak się pomylił? Być może, ale w jego szponach dostrzegłam czerwoną kopertę, którą szczycili się jedynie uczniowie pierwszego roku, mający trafić do mojej szkoły.

- W sumie Creevey'owie są niesamowitymi ludźmi - mruknęłam pod nosem w tym samym momencie, co sowa wrzuciła czerwony list do komina domu z naprzeciwka. - Powodzenia, Colin, w Hogwarcie. Zapewne ci się tam spodoba - dodałam z delikatnym uśmiechem i z powrotem przeniosłam wzrok na kartkę.

Cześć, Cedrik - widniało na bladym pergaminie.

"Ale się rozpisałaś" - skarciłam siebie i podrapałam się piórem po policzku.

Jak Ci mijają wakacje? To już czwarty tydzień, a ja nadal mam wrażenie, jakbyśmy zaraz mieli wrócić do Hogwartu i musieli przepowiadać przyszłość z fusów lub szukać swojej liczby szczęścia. Może jestem już odrobinę przewrażliwiona na punkcie szkoły, co o tym sądzisz? Tak czy inaczej, mam nadzieję, że miło spędzasz czas.

Pozdrawiam i do zobaczenia na King's Cross 1 września.

Suzanne

"Tak o wiele lepiej" - dodałam po chwili, a następnie podniosłam się ospale z łóżka i powędrowałam do ogródka za domem, gdzie w rozłożystej wierzbie urzędował Rufus. Lubił spędzać w nim popołudnia, wieczory i każdą możliwą porę dnia.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz