Rozdział 131

801 55 7
                                    

Kuźwa, wiecie co, wracam! Spięłam dupę i wracam.
Ta historia to część mojego serca i marzenia, które nie może pozostać nieskończone. Cieszcie się ciągiem dalszym i zostawiajcie komentarze ;* Motywujmy się nawzajem i dotrwajmy do końca opowieści o Suzanne, bliźniakach i wojnie.
Dziękuję wszystkim moim czytelnikom, którzy trzymali kciuki za mój powrót

***
Od chwili, gdy Suzanne uciekła z Malfoy Manoor, minęło równo sześć miesięcy. Przez ten czas Zakonowi udało się zniszczyć jeden z horkruksów Voldemorta, znajdującego się w różach Hope i Lyalla, stracić kilku członków podczas misji przeciw śmierciożercom
oraz dotrzeć do prasy z wiadomością, że Suzanne Lupin została zamordowana przez Voldemorta, gdzie okrzyknięto ją jego kolejną oficjalną ofiarą. Dzięki temu dziewczyna mogła bezpiecznie odzyskiwać siły i sprawnie działać w szeregach Zakonu. Prawie że codziennie faszerowano ją eliksirami uzdrawiającymi, na przyrost energii witalnej i mocy magicznej. Mieszkała w Norze (nowej siedzibie Zakonu), dzieląc pokój z Ginny, a do jej codziennych obowiązków należało póki co odpisywanie na listy od kolejnych czarodziejów, którzy byli świadkami działalności Czarnego Pana.
W czasie wolnym, a miała go całkiem sporo, gdyż tylko w weekendy spotykała się z bliźniakami, bratem, Syriuszem i Jordanem, opracowując wtedy ich ważny projekt, przebywała na łące,
jakieś pięć kilometrów od domu Weasleyów. Stało się to jej codzienną tradycją. Przebierając się w stare dresy pani Weasley i T-shirt George'a biegła ten odcinek, mało nie pozbawiając się tchu, a znalazwszy się na miejscu, uderzała w worek, który zawiesili tam na starej wierzbie Bill z Charliem, jeszcze zanim poszli do Hogwartu. To rozłożyste drzewo stanowiło jej azyl, zza którego nie sposób było jej dostrzec. Gęste gałązki pełne ciemnych liści stanowiły kurtynę, za którą Suzanne ćwiczyła ciosy i kopnięcia. Jej niebieskie oczy wpatrywały się wściekle w zwisający worek, a na spoconym czole przylepiały się krótkie włosy. Każdy kolejny cios był mocniejszy i celniejszy, a z każdym ruchem jej sylwetka nabierała mięśni i wyzwalała więcej niechcianej bezsilności.
Suzanne upadła na trawę. Ciężko dysząc, warknęła wściekle i uderzyła w ziemię tak mocno, że na jej dłoni powstała otwarta rana.
- Kurwa - jęknęła, naprawiając skórę zaklęciem. Nie podniosła się, pomimo czucia piachu na twarzy i ciele. Jedynie oparła całą głowę na ziemi, aby jeszcze bardziej usyfić swoją słabą powłokę.
- Suzanne, wszystko w porządku? - Głos pani Weasley wywołał na jej bladych policzkach lekkie rumieńce. Dziewczyna momentalnie poderwała się z trawy i dmuchnęła na czoło, aby choć trochę ułożyć włosy będące w nieładzie.
Molly lustrowała ją zaskoczonym wzrokiem. Suzanne wiedziała, że kobieta ma ochotę ją opieprzyć i wyczyścić zaklęciem. Powstrzymywała się jednak. Dlaczego? Chyba żałosna postać Suzanne wzbudzała jakiś rodzaj szacunku, który zabraniał ingerować w jej sposób bycia.
- Dzień dobry, pani Weasley - mruknęła, oblizując wargę z piachu i układając językiem ten pył na zębach. - Wszystko w jak najlepszym... Porządku.
- Może już dość ci na dzisiaj, dziecko? - zaproponowała kobieta, chcąc podejść bliżej i złapać dziewczynę za rękę. Suzanne uskoczyła.
- Zostanę jeszcze trochę. Nic mi nie jest, a już zwłaszcza nie zbyt intensywne ćwiczenia. - Na dowód swoich słów oczyściła się z brudu. Teraz wyglądała tak, jak gdy wychodziła z Nory. Czysty strój i świeże, i zadbane włosy sięgające linii żuchwy. Nie zgadzały się tylko oczy, wtedy tak spokojne i znudzone, a teraz biła z nich wściekłość.
- Martwię się o ciebie. Przesiadujesz tu całymi dniami.
- Robię to w czasie wolnym. Jeśli coś zaniedbałam, powiedz mi, a dopilnuję tego następnym razem. Wydaje mi się jednak, że wszystko jest w należytym porządku.
Molly westchnęła cicho, zbita z tropu lodowatym tonem Lupin. Kobiecie nie wydawało się to normalne. Jedyny plus tych treningów był taki, że dziewczyna nie była już tak chuda, jak wtedy gdy bliźniacy ją znaleźli. Pod cienką skórą wybijały się mięśnie, zdradzające siłę tego pozornie słabego kobiecego ciała.
Cera Lupin była opalona i gdzieniegdzie zroszona pojedynczymi piegami. Wyglądała zdrowo. Jakby nigdy jej nie porwano, jakby nikt jej nie skrzywdził, a Suzanne jedynie przechodziła trudny okres buntu. Miała tylko dziewiętnaście lat.
Lupin niechętnie spuściła głowę, przejeżdżając palcami po włosach, by finalnie ułożyć je niezdarnie. Za ostro. Tak nie można prowadzić rozmów. Nie z bliskimi i nie w takim czasie.
- Molly - zaczęła delikatnie, podchodząc do kobiety i splatając ich dłonie razem.
- Wiem, że potrzebujesz czasu, Suzanne, aby sobie to wszystko poukładać, ale takie działanie do niczego nie prowadzi. Tylko się oddalasz.
- Rozumiem, że się troszczysz. - Skinęła Suz.
- Kochanie, ja cię traktuję jak córkę, jak miałabym się nie troszczyć? - Pani Molly objęła ją czule, chowając twarz w klatce piersiowej dziewczyny. Chciało jej się płakać. - Myślałam, że odkąd spotykacie się z Georgem, że wszystko ci się jakoś ułoży, ale ja... Ja widzę... - Zaczęła szlochać.
- Molly... Cii - Suzanne zaczęła gładzić plecy kobiety, które delikatnie drżały. Już wolała nie poruszać tematu George'a, z którym relacja była co najmniej skomplikowana. - Przestań płakać. Możemy wracać do Nory, jeśli tak bardzo ci zależy. Ja... Postaram ci się to jakoś wyjaśnić.
Kobieta poruszyła nosem. Oderwała się powoli od jej ciała i ruszyła w kierunku Nory. Suzanne podążyła tuż za nią.
Zbierając chwilę myśli i kreując pomysł, w jaki sposób przedstawić tak absurdalne dla czarodzieja wnioski.
- Na początek wiedz, że nawet nie proszę, abyś starała się mnie zrozumieć. To moja decyzja i nawet jeśli jesteś przeciwna, nie zmienisz jej, bo ostatnie lata mojego życia udowodniły, że siła psychiczna człowieka działa do chwili, w której nie załamie się ciało. - Wzięła głęboki wdech. - Voldemort posługuje się czymś więcej niż magią. On używa strachu, a do krzywdzenia innych tylko w małym stopniu wykorzystuje czary. Za pomocą innych krzywdzi ich przemocą fizyczną. Tortury nożem, gwałty, morderstwa typu mugolskiego. Coraz mniej w tym zjawisk nadprzyrodzonych, a więcej siły mięśni. Przez pięć miesiące w Malfoy Manoor zaklęciami torturowano mnie może trzy razy. A przed przemocą fizyczną nawet nie mogłam się bronić, bo tarcze antymagiczne blokowały całą energię. Przez cały pobyt tam polegałam tylko i wyłącznie na sile własnego ciała. Na jego wytrzymałości i odporności na ból. Wiesz, poznałam tam dziewczynę. Zginęła z wycieńczenia, bo nie wytrzymała kolejnej nocy z gryzoniami w jednej celi. Nie wytrzymała kolejnego gwałtu i bicia. Nie była słaba psychicznie. Przeżyła w swoim życiu dużo gorsze rzeczy niż ja. Po prostu jej ciało nie wytrzymało tak mocnego natężenia cierpienia. To dlatego ćwiczę. Aby nie być łatwym celem i nie dać Śmierciożercom satysfakcji. Nie chcę być łatwym celem, który pozbawiony magii i głupiej różdżki jest bezbronny. Chcę mieć tą świadomość, że potrafię obronić siebie i bliskich sama, bez żadnych magicznych sztuczek i tej energetycznej iluzji.
Kiedy Lupin skończyła, płakały obie. Zamknięte w swoich troskliwych objęciach wracały do Nory, przerażone tym, co przyniesie jutro. Jutro zawsze zdawało się być inne od dzisiaj i wczoraj. W takich czasach każde jutro zdawało się być jeszcze gorszą torturą, która przerastała ludzką wyobraźnię.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz