***
Od samego ranka krzątałam się z zapałem po pokoju i starałam spakować się do swojego szkolnego kufra, który był spakowany na sztywno, kiedy zaczęłam do niego wkładać ubrania, a to, co działo się z nim teraz, wchodziło już na inny poziom moich możliwości. Co miałam go zamknąć i przelewitować do przedpokoju, to znajdowałam kolejny przedmiot, który warto by było zabrać ze sobą na swój piąty rok edukacji w Hogwarcie.
- To powinno być wszystko! - stwierdziłam, z westchnieniem zamykając wieko kufra. Dla przezorności nie rozejrzałam się już po pokoju, tylko wyszłam z latającym bagażem na korytarzyk. Opuściłam go na ziemię z lekkim hukiem.
"Żeby się Remus nie obudził" - dwa dni temu była pełnia, w której niestety ja nie mogłam uczestniczyć. Nadszarpnęła jednak ona mocno wewnętrzne siły mojego brata.
Jego mała walizeczka stała podparta o stojak z kurtkami. Spojrzałam na jej lewy bok, gdzie ujrzałam małą plakietkę z napisem:
Prof. Remus J. Lupin
Zerknęłam na litery krytycznie. I w zasadzie nie wiedząc dlaczego, wyciągnęłam różdżkę ze spodni i nakleiłam z jej pomocą czarną tasiemkę, która przysłoniła owe rażące mnie znaki. Uśmiechnęłam się do siebie zwycięsko. Nie chciałam, aby już pierwszego dnia uczniowie powiązywali Remusa z moją osobą. Jeszcze będzie miał złą reputację, a tego bardzo chciałam uniknąć.
...
Gdy opuszczałam dom, była godzina za kwadrans jedenasta, co oznaczało, że musiałam szybko przedostać się za pomocą sieci Fiuu na peron. Remus udał się na niego dużo wcześniej, mówiąc, że ma do załatwienia jeszcze coś ważnego po drodze, dlatego teraz na moje barki spadła odpowiedzialność bezpiecznego transportowania się na pociąg.
Na szczęście wylądowałam bez szwanku. Ze zmniejszoną walizką do niedorzecznie małych rozmiarów i hałasującym w niebogłosy Rufusem w klatce, minęłam ścianę z napisem: peron 9 i ¾, czemu towarzyszyło mi zabawne gilgotanie i weszłam pośpiesznie do pociągu.
Kiedy tylko minęłam jego próg, moja walizka zmieniła swoje rozmiary i znów stała się wielką dwutonową torbą o rozmiarach średniej wielkości ciężarówki - w przybliżeniu oczywiście.
Ruszyłam niezatłoczonym korytarzem, taszcząc za sobą walizkę, do dobrze znanego mi wagonu, gdzie pod jednym z siedzeń ukrywał się składzik na cukierki. Kierowana swoją genialną nieomylnością w parę chwil dobiłam do drzwi przedziału. Pewnie szarpnęłam za klamkę i otwierając przejście na oścież, ujrzałam cztery roześmiane twarze.
- Witam serdecznie! - przywitałam się z nimi, jak na piątoklasistę, który ma przyjaciół, przystało i władowałam się do środka.
- Suzanne! No, no, no, muszę przyznać, że wyładniałaś przez te wakacje! - pochwaliła mnie Angelina, której sylwetka także nabrała walorów. Uśmiechnęłam się do niej głupkowato.
- Tak, tak, tak, Suz wygląda jak zawsze obłędnie. - ziewnął znudzenie Fred. - Ja mam jednak do naszej kochanej przyjaciółki zasadnicze pytanie!
- Powiedz prosto z mostu, zniosę wszystko! - obiecałam, a wtedy jego bliźniak jak na komendę chwycił mnie w pasie i wyniósł z przedziału w kierunku nieznanego mi miejsca.
- Kto to jest? - spytał Fred z pretensją, gdy jego brat postawił mnie pod jakimiś drzwiami.
- Drzwi? - rzuciłam prześmiewczo, na co bliźniacy przewrócili oczami i wskazali na wnętrze wagonu.
W środku znajdowała się jedna osoba, siedząca w rogu przedziału. Po bliższym przypatrzeniu się jej, błyskotliwie stwierdziłam, że to musiał być mój brat, gdyż nikt poza nim nie nosił tak wyświechtanych skarpet, które wystawały z jego eleganckich mokasynów. Dodatkowym argumentem potwierdzającym tożsamość mężczyzny, była jego brązowa aktówka, na której boku widniała kartka z napisem:
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfic"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...