Tom VI - Rozdział 70

1.7K 94 45
                                    


PS. Poniższy tekst jest początkiem VI tomu i zostanie w nim inaczej poprowadzona narracja. Żegnamy się z Suzanne i zapraszamy na scenę przyzwoitego narratora (prawie) wszechwiedzącego.

...

Nad starym miastem w Wielkiej Brytanii unosiły się różane chmury przyozdabiające granatowy nieboskłon. Otulały troskliwie najwyższe budynki miasta, których architektura przywodziła na myśl późny gotyk. Wielu mugoli spędzało czas na ulicach Yorku, ciesząc się z ledwo co rozpoczętych wakacji. Dzieciaki biegały po głównym rynku z rożkami w rękach i krzyczały, a ich radosne głosy rozchodziły się echem wzdłuż brukowanych uliczek.

Nie były jednak na tyle silne, aby przemierzyć zaspany park i trafić na Stationroad na przedmieściach. Właśnie przy tej alejce znajdował się mały ceglany domek, po którego stalowym dachu pięły się zielone pędy bluszczu zasadzone przy jednej z rynien. Budynek był pogrążony w ciszy.

Na jego podwórku rosła bujna trawa, a przy drewnianym płocie znajdowały się wysokie krzaki szkarłatnych róż. Na trawniku nie można było dostrzec nic godnego uwagi. Kiedy przy domach sąsiadów były rozstawione leżaki, krzesła, stoliki czy grill, tak to domostwo zdawało się nie obchodzić lata. Ewentualne przejście na tylny ogród mogło odrobinę zadowolić przechodnia. Jednak poza rozłożystą wierzbą o drobnych listkach i kolorowym kocem z jedną książką nic nie stanowiło charakterystycznego elementu.

Lokatorzy byli ludźmi cichymi. Mieszkali na uboczu i nie wchodzili w interakcję ze swoimi sąsiadami. Byli na uboczu, ponieważ wiedzieli, że ten świat nie jest miejscem należącym do nich.

Remus Lupin mieszał w swojej eleganckiej filiżance gorący, ziołowy napój. Earl Grey był czymś, co zawsze poprawiało mu samopoczucie i łagodziło zszargane nerwy. Mężczyzna mimo póżnej pory przeglądał w ciszy jeszcze poranną pocztę, a list oprawiony w pieczęć ze szkoły magii zajął mu wiele czasu. Swoimi zielonymi oczami przyglądał się z zadowoleniem świadectwu siostry, która jeszcze smacznie spała w sąsiednim pokoju. Niestety dziewczyna nie mogła odebrać tego zaświadczenia osobiście. Zanim jej egzaminy zostały sprawdzone, musiała odejść z Hogwartu, bo tak stanowiły zasady będące prawem, do którego musieli stosować się wszyscy.

Zielonooki zdawał sobie świetnie sprawę z tego, że Suzanne potrzebowała przerwy. Hogwart nie zapewniał jej bezpieczeństwa, które ostatnimi czasy zostało zachwiane. Postanowił szczególnie się nią teraz zająć. Aby już nigdy żaden Pettigrew nie mógł zrobić krzywdy jej, ani nikomu z jej bliskich.

Nagle w korytarzu rozległ się donośny dzwonek informujący o ewentualnych odwiedzinach. Mężczyzna niechętnie podniósł się z miejsca i ruszył w kierunku drzwi. Zanim jednak je otworzył, poprawił na sobie swój malachitowy szlafrok i przeczesał dłonią włosy, mierzwiąc je jeszcze niezdarniej. Znów rozległ się niecierpliwy dzwonek. Remus zacisnął usta w cienkiej linii.

Kto ma czelność dobijać się do jego domu po dwudziestej w sobotę? - pomyślał, uchylając drzwi.

W pierwszej chwili nie mógł do końca uwierzyć w widok, jaki zastał na własnym ganku. Musiał kilkakrotnie zamrugać, aby zrozumieć, że czarnowłosa osobistość tuż przed nim, nie jest tylko widmem z przeszłości.

- Witaj, Remusie - Z ust Blacka wydał się chrapliwy, nieco zniecierpliwiony głos.

Lupin nawet nie śmiał zaprotestować. Otworzył drzwi na oścież, tym samym wpuszczając swojego dawnego przyjaciela do środka.

- Cześć - odparł cicho. Syriusz Black był ostatnią osobą, jakiej Remus spodziewał się w swoim domu.

- Wybacz, że nachodzę cię tak nagle, ale nie miałem innego wyboru. Nie mogłem zostać w okolicach Hogwartu. Roiło się tam zbyt wielu aurorów - usprawiedliwił się Black, na co zielonooki westchnął ciężko. - Cieszę się, że cię widzę... żywego - dodał po chwili i uściskał Lupina.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz