Rozdział 11

2.3K 109 67
                                    


Mój "rozkoszny" sen, o szlabanie autorstwa Filcha, został nagle, bardzo brutalnie, przerwany przez irytujący budzik. Zwlekłam się niechętnie z łóżka i przecierając senne oczy, poczłapałam wyłączyć coraz głośniejszy dźwięk. Wskazówki zegarka, pokazujące godzinę podchodzącą pod raczej te popołudniowe, wywołały u mnie atak białej gorączki.

Niczym na jakiś wojenny zryw niepodległościowy, dopadłam do kufra i z prędkością światła zaczęłam poszukiwać swego zaginionego mundurka, o którego istnieniu zdążyły już powstać nieprzeciętne legendy. Dostrzegając wzrokiem strój, chwyciłam go łapczywie i założyłam, mając z tyłu głowy płynące minuty. Podbiegłam do biurka i z wielkim zaskoczeniem, że poprzedniego wieczora moja torba nie została spakowana, zaczęłam wkładać do niej wszelkie książki, jakie wpadły mi w ręce.

Musiałam przyznać sama przed sobą, że jeśli moje spóźnialstwo nadal będzie miało tak katastrofalny wymiar, mój dom będzie opływał w niezliczoną ilość straconych punktów. W mojej wyobraźni kształtowałam sobie jakieś najbardziej trafne wymówki, dlaczego tak haniebny czyn miał miejsce po raz enty.

Wypadłam z impetem z pokoju i nie przejmując się drzwiami, które mało co, a opuściły by zawiasy, zarzuciłam szalik Gryffindoru na szyję, którego czerwonozłote barwy miały w tym wypadku symbolikę bardzo uzasadnioną jak powiedział by Snape, "trzeba być niezwykle mężnym, by spóźnić się na zajęcia cztery godziny". Skierowałam się do wyjścia bardzo szybkim krokiem z tymi słowami dudniącymi mi w uszach.

- Do zobaczenia, Remusie! - rzuciłam pospiesznie do brata, który zdążył posłać mi jedynie sarkastyczny uśmiech, ponieważ już znajdowałam się na dworze i miałam zaraz wybiec na chodnik, by zdążyć na piątą lekcję.

Znajdowałam się przed hałaśliwą furtką i właśnie miałam uruchomić jej sekretny alarm, kiedy nagle zostałam oświecona.

- Suz, ale ty jesteś... - mruknęłam do siebie, mając ochotę trzepnąć się maczugą trolla w głowę.

Z głupim uśmiechem na twarzy, odwróciłam się w kierunku domu i rozglądając się uprzednio, czy aby nikt na pewno nie był świadkiem tej żenującej sytuacji, weszłam do sieni i z niesmakiem pchnęłam torbę w kąt.

- Dobry humor nie opuszcza cię od samego rana. - wtrąciłam, otwierając lodówkę w poszukiwaniu czegoś dobrego.

Po minie Remusa udało mi się wyczytać jedynie wszechogarniające go rozbawienie.

- Co cię tak bawi? - spytałam, oglądając jabłko, które o dziwo było przed terminem ważności.

- Fakt, że już trzeci raz w tym tygodniu zbierasz się do szkoły. - odparł, wbrew pozorom spokojnym tonem, i wziął łyk herbaty. - Nie radziłbym ci jeść tego jabłka. - dodał po chwili głosem, którym przemawiał Platon na agorze.

Popatrzyłam chwilę na niego robiąc bitwę na spojrzenia, którą niestety to on zawsze wygrywał, a następnie wgryzłam się w apetycznie wyglądający owoc.

- Co to ma... - rzuciłam, kiedy tylko wzięłam jeden gryz.

Podeszłam szybko do zlewu i zaczęłam wypluwać nędzne resztki.

- Mówiłem - powiedział Remus, przekręcając stronę Proroka Codziennego.

- Czy to styropian? - wysapałam, wciąż wypluwając białe kuleczki, które nadal uparcie trzymały się języka.

- Tak - odparł stoicko i zamachnął się różdżką, co skutkowało pozbyciem się substancji.

- Dlaczego trzymasz w lodówce styropianowe jabłko? - ciągnęłam dalej, lecz brat posłał mi jedynie spojrzenie, mające mi wszystko wyjaśnić. - Powinieneś znaleźć sobie inną pracę. - protestowałam, krzyżując ręce na piersi. - Jesteś tak wykształconym czarodziejem. Co ty robisz w jakichś mugolskich fabrykach? - kontynuowałam, co z pewnością Remusowi bardzo schlebiało, gdyż uśmiech nie opuszczał jego twarzy. - Nadajesz się na uzdrowiciela, a nie jakiegoś... - przerwałam i podrzuciłam sztuczny owoc, by po chwili zręcznie go złapać i odłożyć na stół. - Jakiegoś rzeźbiarza w fabryce podrabianych jabłek.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz