...
Włożyłam do kufra jeszcze jeden sweter, który okazał się być ostatnim przedmiotem potrzebnym mi w szkolnych murach. Zamknęłam wieko i wyszłam z pokoju, próbując w jakiś w miarę bezpieczny sposób przetransportować mój bagaż na korytarz na parterze, gdzie znajdowali się już bliźniacy i Remus − ranne ptaszki.
Kufer opadł z hukiem na ziemię, przez co zostałam obdarowana przez brata karcącym spojrzeniem. Szybko odwróciłam wzrok, aby nie musieć konfrontować się z mężczyzną dłużej niż kilka sekund. Siła jego zielonego spojrzenia była wręcz nieporównywalna z moim. Bliźniacy z kolei patrzyli na mnie z troską. W ich jasno brązowych oczach dostrzegłam wręcz obawę.
− Coś się stało? − rzuciłam, podchodząc bliżej nich.
− Nie boisz się powrotu? − odparł pytaniem na pytanie George.
− To chyba bez znaczenia.
− W gruncie rzeczy zostałaś zmuszona do powrotu do Hogwartu − przyuważył jego brat.
− Zostałam też zmuszona do opuszczenia go. Dajcie spokój, wszystko jest w porządku. − uspokoiłam ich, chociaż w rzeczywistości nerwy pożerały mnie od środka. Nie mogłam jednak dać po sobie poznać, że jestem zdenerwowana. Naszej grupie wystarczało już po stokroć moje złe samopoczucie (aczkolwiek tak znakomicie ukryte).
Molly wypadła z kuchni, a w jej dłoniach spostrzegłam stos zacelofanowanych kanapek.
− Na drogę, dzieciaki − wyjaśniła, stawiając tę monumentalną wieżę z sandwichów.
− Chyba na Mont Everest − prychnął Fred, krytycznie lustrując kanapki. − Zrobiłaś z masłem orzechowym? − dodał z zachwytem.
− Są na samym spodzie. Dokopiesz się do nich później. − Machnęła ręką. − Remusie, za ile wyruszacie?
− Półgodziny − mruknął mój brat, zerkając na zegarek. Po jego minie poznałam, że cieszy się z tych trzydziestu minut.
− To dlaczego stoicie tutaj? − fuknęła nagle, co ożywiło nieco mojego brata. − Nie macie nic lepszego do roboty? Remusie, chodź, zaparzyłam właśnie herbaty. Fred, George, Suzanne. − Spojrzeliśmy na nią z nadzieją. − Poszukajcie, czy nie zostawiliście jakichś rzeczy w budynku!
− Nawet nie dostaniemy herbaty? − oburzył się Fred.
− Nie ma na to czasu − rzuciła Molly, ciągnąc Remusa za rękę do kuchni.
Parsknęłam śmiechem.
− Nie ciesz się tak, Suz − skarcił mnie George. − Przeszukiwanie domu cię nie ominie.
Więc ruszyliśmy. Najpierw przeglądając parter, a następnie drugie piętro. Na trzecim przestaliśmy czerpać z tego przyjemność, dlatego aby zrobić to szybciej, rozdzieliliśmy się i poszliśmy w swoje strony.
Otworzyłam kolejne pomieszczenie. Podczas jednego z wieczorów bliźniacy użyli go jako świetnego miejsca do kryjówki podczas chowanego. Od tego czasu minął prawie miesiąc!
Nieśpiesznie weszłam do pokoju. Czas mnie nie gonił, więc mogłam sobie pozwolić na powolne wykonywanie oględzin budynku. Rozejrzałam się starannie po pomieszczeniu. Poza ozdobnym sufitem i ścianami nie znajdowało się w nim nic drogocennego. Kolejny stary, zapomniany pokój, który nikomu nie był potrzebny.
− Suzanne! − Usłyszałam nagle krzyk George'a dobiegający z innego pokoju. Być może on natknął się na coś ciekawszego niż ja.
Wyszłam na korytarz, lecz nie było już na nim śladu po wołaniu chłopaka. Intuicja podpowiadała mi jednak, że znajdował się blisko. Pewnie był to jeden z jego dowcipów, które kazały mi wiecznie zachowywać czujność!
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...