Motto pewnej książki, którą miałam kiedyś przyjemność przeczytać, brzmiało: "Jeśli czegoś bardzo chcesz, to wiedz, że kiedyś na pewno to osiągniesz". Po kilku lekcjach, jakich otrzymałam od życia aż w nadmiarze, mogłam stwierdzić, że jest zupełnie na odwrót.
Sytuacje, które przyprawiały mnie o zawał, odwiedzały mnie oraz moich przyjaciół bardzo często, a przez ich częste wizyty nie byłam w stanie ich opanować.
Tak było i tym razem. Złudnie prowadzeni żądzą zrobienia kolejnego żartu pierwszakom, wpadliśmy we własne sidła i nawet nie wiedząc kiedy, znaleźliśmy się na szlabanie u Filcha, który nie oszczędzał w nas żadnego mięśnia. Dlatego też po kilku godzinach ciężkiej pracy, gdy nasza kara dobiegła końca, szliśmy przez szkolne korytarze jak grupa inferiusów, które zapomniały już dawno straconego sensu życia.
- Gdyby nie ten Irytek. - mruknął cicho George i kopnął jakiś kamyk, który nie wiadomo skąd znalazł się przy jego bucie.
- Gdyby ktoś wziął Mapę. - odparłam, spoglądając na chłopaka z pretensją. - Miałeś wziąć dwie rzeczy. Głowę i Mapę, a finalnie... niczego wziąłeś.
- Tak? - zadrwił. - A kto mnie pospieszał? "George, szybciej... szybciej, szybciej". - parodiował mój głos.
- Gdybyś tyle nie gadał z pierwszoklasistkami, może bym cię nie musiała pospieszać. - powiedziałam rozeźlona.
- A gdybyś ty...
- Możecie się zamknąć. - przerwał Fred, wyraźnie zdenerwowany naszym zachowaniem. - Nie wiem jak wy, ale ja drugiego szlabanu już nie chcę oberwać.
- Zajrzyj na Mapę i sprawdź czy ktoś nie idzie. - zaśmiałam się. - A nie... przecież jej nie wzięliśmy. - Spojrzałam na Georga, z którego uszu buchała para. - Coś nie tak? - rzuciłam ironicznie.
- Byłoby lepiej gdybyś...
- Cisza! - wrzasnął Fred. - Jesteście gorsi niż stare małżeństwo! A i oni kłócą się mniej zażarcie.
- Jak byś miał setkę na karku, to też byś się kłócił niezażarcie. - odparł George, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.
...
Nazajutrz nasze humory odzyskały dawny poziom, choć wciąż łypałam złowrogo na Georga. Było to jednak bardziej spowodowane niepisanym prawem niż czystą niechęcią do jego osoby.
- Co mamy pierwsze? - spytałam, kiedy jedynym dźwiękiem na śniadaniu było ciamkanie Jordana.
- Obrona Przed Czarną Magią. - odparła Angelina, wyraźnie rozpromieniona tym faktem.
- Cudownie, nigdy nie czułam się lepiej. - mruknęłam bez zainteresowania, na co dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
- Nie cieszysz się? - wydała z siebie z oburzeniem. - Może lekcje z Montgomery były lepsze?
- Z pewnością nic ich nie pobije. - przytaknął George.
- Ach, przestań. - Machnęła ręką. - Suz, pewnie cieszysz się jak dziecko?
- Ale ukrywasz to bardzo głęboko. - Chłopak zaśmiał się głośno, a ja przytaknęłam mu, wykrzywiając usta w ironiczny grymas, dotyczący spekulacji Angeliny. - Angelina, spójrz tylko na nią. - Wskazał na mnie łyżką. - Suzanne jest kwintesencją ludzkiej radości.
- A żebyś wiedział. Ta "interesująca lekcja" - Zrobiłam w powietrzu znak cudzysłowu. - sprawia, że moje życie wreszcie nabiera sensu. - Złożyłam dłoń w pięść i uniosłam ją ku górze, jakbym zaraz miała złożyć jakąś wieczystą przysięgę uśmiechania się na Obronie.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...