- „Niebo tak pięknie wygląda nocą. Śnieg pada, okrywając błonia i Zakazany Las gęstą warstwą puchu." – Westchnęłam na tę myśl.
Zakazany Las tamtego wieczora wyglądał tak spokojnie. Stwarzał pozory bezpiecznego miejsca o którym w przeszłości pisano ballady i porównywano do raju. Kto by się jednak spodziewał, że pod tą śnieżną otoczką, kryją się niezwykłe rzeczy, oczywiście w negatywnym sensie. W taką księżycową noc jak dziś, pałętały się po lesie niebezpieczne postaci, które przestawały być sobą zaledwie chwilę po wzejściu księżyca. Księżyca, w rytm którego wilki rozpoczynają śpiew doprowadzający mieszkańców okolicznych wiosek do dreszczy. Księżyca, który gościł na niebie co 28 dni, pospolicie nazywany pełnią.
Remus, być może właśnie w tym momencie, pałętał się bez celu po bezkresnych lasach takich jak ten. Zapewne nazajutrz obudzi się znów jako człowiek i nie będzie wiedział gdzie jest. Będzie zmuszony do samotnego powrotu do domu w niepewności, czy aby na pewno idzie właściwą ścieżką.
Animagia uchroniła by go przed takim losem. Starałabym się mu pomóc w ciężkich dla niego chwilach. Od kiedy dowiedziałam się o jej właściwościach, postawiłam sobie za cel zostanie animagiem. W książkach było napisane o specjalnym dziale ministerstwa, który kontrolował przeróżne istoty czarodziejskiego świata w tym animagów. By zostać jednym z nich musiałabym zarejestrować się w ministerstwie, co nie było mi na rękę. Według tego podręcznika nie zgłoszenie się do nich będzie skutkowało, po dowiedzeniu się o tym ministerstwa, dożywotnim pobytem w Azkabanie. Jednak dla brata byłam w stanie zaryzykować.
Wiązało by się to jednak z wielogodzinnymi treningami, które i tak mogły okazać się mizerne w skutkach. Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw to...
Oparłam się o lodowatą ścianę, której temperaturę mogłam wytłumaczyć bliskim osadzeniem przy oknie. Jeszcze raz wyjrzałam przez szybę. Zaczynało świtać. Potrząsnęłam głową i wstałam z parapetu, który od mojego długiego przesiadywania na nim zdążył się nagrzać. Ostatni raz zerknęłam na Zakazany Las, który od promieni słońca zaczął odsłaniać swoją prawdziwą naturę, a następnie udałam się na palcach do dormitorium.
...
Następnego dnia, a konkretniej pięć godzin później, wstałam, ubrałam się, a, że była sobota i dzień wolny od szkoły, rzuciłam się na łóżko w butach i znów zasnęłam.
...
Po śniadaniu, kiedy Angelina wzięła się za pakowanie prezentów dla rodziny, co w gruncie rzeczy powinna skończyć kilka tygodni temu, a bliźniacy wraz z Lee gdzieś przepadli, postanowiłam złożyć wizytę Hagridowi.
Szłam ścieżką prowadzącą wprost do jego chatki. Na moje szczęście śnieg znajdujący się na niej był dobrze ubity, a przez to mogłam stawiać śmielsze kroki i ogólnie szybciej się poruszać.
Już z daleka poczułam smakowity zapach ciasteczek łamiszczęków, więc tak pozytywnie zachęcone przyspieszyłam kroku. Znajdując się przed chatką gajowego wzięłam głęboki wdech, a po przemierzeniu trzech stopni dzielących mnie od cieplutkiej sieni, zapukałam.
Po chwili usłyszałam donośny głos półolbrzyma:
- Kto tam?
- Suzanne! – odparłam ze śmiechem, a po chwili drzwi otworzyły się, a w progu stanął nie kto inny jak Hagrid.
Przywitał mnie uśmiechem, którym mógł powitać tylko on, po czym ręką wskazał na krzesło bym usiadła. Kiedy wygodnie usadowiłam się na wysokim siedzeniu, półolbrzym oderwał się od pieczenia swoich łakoci i tradycyjnie postawił na stole imbryk z herbatą, po czym przysiadł się do mnie. Przez chwilę przyglądał mi się uważnie siorbiąc starannie płyn z dużej „filiżanki". Następnie odłożył ją z łoskotem, zatarł ręce i zwrócił się do mnie:
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...