Tom V - Rozdział 48

1.9K 93 40
                                    


Szok, niedowierzanie i... Tak. V tom uważam za rozpoczęty ;)

...

Rzuciłam się przyjaciółce w ramiona, na co ona zachichotała nieco swoim niewinnym śmiechem, w którym dostrzegałam prostolinijną drwinę. Jej czarne włosy pogilgotały mnie lekko w nos, ale na razie nie śmiałam się tym przejmować. Nie widziałyśmy się lekko ponad miesiąc, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że dłuższa rozłąka z dziewczyną wpędziła by mnie w stadium blisko załamania nerwowego.

- Gdybyś mnie tak bardzo doceniała podczas roku szkolnego! - zadrwiła Maureen, odchodząc ode mnie o dwa kroki. - Urosłam! - pochwaliła mi się, niczym jak pięciolatka i dotknęła mnie w ramię, jakby pokazując, że tak wysoko już dosięga.

- Dosięgałaś do niego już wcześniej, Maureen - skarciłam ją, lekko kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Ale ja ci chciałam jedynie udowodnić, że nadal do niego dostaję! - Wydęła wargi, co doprowadziło mnie do śmiechu. Szybko jednak się uspokoiłam i spojrzałam krytycznie na jej dom.

- Coś się stało? - Maureen przekręciła głowę w bok, jak to miały w zwyczaju robić psy, gdy czegoś nie rozumieją.

- To jest twój dom? - rzuciłam. - To wygląda bardziej na średniowieczny dworek. - Rozejrzałam się wokół.

Był to parterowy, prostokątny budynek o wysokim i stromym dachu, z dużymi oknami. Od frontu miał ganek na dwóch kolumnach z trójkątną fasadą. Nad oknami i wejściem znajdowały się profilowane gzymsy. Zdawało mi się, że cały tonął w fiolecie kwitnących teraz czarodziejskich magnolii.

Nieopodal nas rozciągał się las, którego cień padał delikatnie na lewe skrzydło posiadłości Store'ów.

- Taki, duży domek! - Dziewczyna znów zaniosła się zaraźliwym śmiechem, który dopadł także i mnie.

- No już, dziewczynki, co tak chichoczecie? - Zza naszych pleców doszedł ciepły męski głos.

- Też byś, tato, chichotał, gdybyś zobaczył kogoś równie szurniętego jak ty! - odparła spokojnie Maureen, a powaga, z jaką powiedziała to zdanie, wprawiła mnie w osłupienie.

- Dzień dobry - przywitałam się z mężczyzną, skinąwszy lekko głową.

Pan Store był wysokim mężczyzną o lekko przydługich, szatynowych włosach oraz nieco naiwnym uśmiechu. Miał miodowe oczy, w których można było dostrzec wszystkie targające nim emocje. Obecnie była to radość i nuta niedowierzania, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest przeciwieństwem swojej małżonki.

- Zapraszam do środka, Suzanne. - odparł uprzejmie. - Maureen, ty także możesz wejść. - Puścił jej oczko.

- Naprawdę nie trzeba, mogę zjeść obiad z Romeo - stwierdziła ironicznie.

- Romeo? - powtórzyłam pytająco.

- Nasz nowy członek rodziny. Dostaliśmy go od dziadków na początku wakacji - pochwaliła się Maureen i zza jednego z krzewów wypadła mała, biała jak płatek śniegu kulka.

- To jest Romeo! - Wskazał ojciec dziewczyny.

W naszym kierunku biegł energiczny szczeniak, szczekający przy tym tak głośno, że miałam wrażenie, że zaraz gardło zostawi z tyłu. Piesek wpadł z impetem w moje nogi, a machał tak intensywnie ogonem, że pomyślałam, że zaraz odfrunie z tej radości.

- Cześć, Romeo! - Pomachałam w jego kierunku. - A gdzie twoja Julia?

Samojed na moje słowa podszedł do Maureen i usiadł na trawie obok jej stopy.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz