George westchnął ciężko, wkładając ubrania i inne rzeczy Myrmidona do tekturowego pudełka. Miał wielką ochotę postawić między sobą a światem zewnętrznym ogromną kurtynę i już nigdy jej nie podnosić. Najbardziej dobijało go to, że wojna nie rozpoczęła się jeszcze na poważnie. Że dotychczasowa śmierć bliskich i wrogów była jedynie początkową rozgrywką, a ważniejsze figury nie zostały jeszcze w ogóle ruszone. Do kiedy mieli czekać?
Zapełnione opakowanie zakleił zaklęciem i podniósł, kierując się do kosza na śmieci, który ustawiono na klatce schodowej. Fred znajdował się w sklepie i rzucał kolejne zaklęcia zabezpieczające.
Był 10 stycznia 1997 roku. Wojna tego typu trwała od prawie dwóch lat.
Dzisiejszego dnia miało odbyć się przeniesienie Głównej Kwatery Zakonu do Nory. Bliźniacy początkowo nie chcieli się na to zgodzić, lecz w końcu ulegli. Przy Grimmauld Place nie byli już bezpieczni. Zbyt wielu śmierciożerców wiedziało o jej położeniu.
W utrzymaniu w sekrecie położenia kwatery miała pomóc czaszka, którą w ostatnich tygodniach zdobył Fred. Miała ona w sobie moc ukrycia wszystkiego, co tylko sobie jej właściciel zażyczy.
- George, jesteś gotowy? - rzucił rudzielec, wychylając głowę na klatkę schodową.
- Możemy iść - odparł zdawkowo, chwytając brata za ramię.
W jednej chwili poczuł kurcz w żołądku, a w drugiej pod jego stopami znalazł się miękki dywan w salonie Weasleyów.
Dawno już nie byli w domu.
- Chłopcy! Jesteście, kochaneczki - zakrzyknęła pani Molly, podchodząc do rudzielców i z trudem całując ich w policzki. - czy wyście jeszcze bardziej wyrośli!? - Uraczyła się pięknym uśmiechem, lecz wtedy do pomieszczenia wszedł Alastor.
- Co tak późno? - warknął, łypiąc na nich prawdziwym okiem. - Pomóżcie Blackowi i temu nowemu się rozpakować. Tylko prędko, za kwadrans spotkanie w kuchni. Jedna minuta spóźnienia, a... - Przejechał palcem po swojej szyi.
Bliźniacy niechętnie potaknęli i delektując się rozgardiaszem panującym w domu, pobiegli do swojego dawnego pokoju, gdzie teraz mieli urzędować Hugh i Syriusz.
- Nie było tu tak czystko, gdy my tutaj mieszkaliśmy - rzekł Fred, wchodząc do środka i uderzając głową o futrynę drzwi.
- Jak się wam podoba? - spytał George, omijając wystający strop i siadając obok brata na łóżku.
- Bardzo dziękujemy za gościnę - mruknął Black, a bliźniacy momentalnie wyczuli, że obecna sytuacja nie jest mu zdecydowanie na rękę.
- Dobrze wiesz, że to dla naszego bezpieczeństwa - pocieszył go Hugh, którego twarz wydała się Fredowi za poważna. George jednak świetnie rozumiał jego nastrój.
- Radziłbym wam robić to szybciej. Zaraz spotkanie zakonu w kuchni - polecił George.
- Albo obiad. Cholera wie, jak Alastor definiuje niektóre zjawiska.
- Ja też będę musiał zejść? - Hugh wydał się niepocieszony tym faktem.
- Jeden z tematów dotyczy ciebie, więc twoja obecność jest tam wskazana. - Fred posłał mu oko, na co Hugh przełknął ślinę.
Czuł, że jego obecność wśród tych ludzi jest kwestią tylko kilku dni.
...
Wokół prostokątnego stołu usiadło dwadzieścia kilka osób i gdyby nie powiększenie całego pomieszczenia w magiczny sposób trzy razy, w kuchni Weasleyów nie zmieściłaby się nawet połowa tego towarzystwa.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...