Rozdział 110 - I

950 63 0
                                    


- Maureen, wolniej, zaraz wyrwiesz mi rękę - mruknął Jordan niskim głosem, stawiając coraz większy upór dziewczynie.

Ta zatrzymała się, ku jego zaskoczeniu, i spojrzała na niego hardo.

- Chciałeś się na coś przydać!? - warknęła Maureen, uderzając w jego ciemne oczy swoimi. - To teraz nie wydziwiaj, bo zaraz się spóźnimy!

- Spóźnimy się? - powtórzył zaskoczony. O ile dobrze ją zrozumiał trzy kwadranse temu, mięli pójść do lodziarni porozmawiać o życiu. Nie widział powodu, dla którego mogliby się tam spóźnić. Przecież było dopiero wczesne popołudnie!

Lee już miał otwierać usta, aby wytoczyć przyjaciółce ten argument, jednakże dziewczyna jedynie chwyciła go mocniej za nadgarstek, co, nie ukrywając, cholernie mu się spodobało, i ponownie ruszyła, prowadząc go tym samym ulicą wzdłóż parku.

Jordan pierwszy raz znajdował się w tym miejscu, ale, sugerując się ilością mugoli, mógł stwierdzić, że nie była to zbytnio popularna część Londynu. Kto normalny otwierałby tutaj jakąś kafejkę?

W tej samej chwili Maureen ściągnęła go z chodnika i zmusiła do wejścia do parku. Swoją droga on też był mało uczęszczany.

- Fajnych używasz skrótów, moja droga, ale nie sądzę, aby były one bezpieczne dla ciebie - rzucił prześmiewczo, rozglądając się teatralnie wokół w poszukiwaniu starego pijaczyny czy też zdziczałego lisa. Ostatnio te zwierzęta zaczęły licznie pałętać się po Londynie.

- Dlatego idę z tobą, mój drogi - odparła Maureen kpiąco, dostrzegając w pobliskich chaszczarz lekki ruch. - Mamy towarzystwo. - dodała, a wzrok Jordana w mig utkwił się w tamtym miejscu.

Ruchy gałęzi nabrały na intensywności. Wydobył się z nich dźwięk teleportacji.

- Magiczne towarzystwo - skomentował chłopak, wyrywając się z uścisku Maureen i wyjmując różdżkę z kieszeni. Wycelował przedmiotem w ruszające się krzaki.

Kiedy tylko wydostała się z nich wysoka sylwetka, Jordan szybko trafił w nią zaklęciem. Postać wykonała unik, tracąc przez to równowagę i upadając na ziemię. Wydała z siebie syk, a wtedy zaraz za nią pokazała się druga osoba.

- Jordan! - warknęła Maureen, gdy Lee zamachnął się różdżką po raz kolejny.

Drętwota uderzyła w nieświadomą ataku drugą postać.

Ta przekoziołkowała po trawie i uderzyła się o wystający pień. Także wydała z siebie pomruk niezadowolenia.

Klatka piersiowa Jordana unosiła się i opadała chaotycznie. Śmierciożercy! Tylko kilkanaście metrów od nich. Słodki Merlinie, czemu musiało się mu to przydarzyć dzisiaj?

Chłopak z niecierpliwością wyszukiwał w głowie coraz to bardziej skomplikowanych zaklęć, aby rozbroić przeciwników, którzy...

Nie wykazywali żadnych chęci, aby się bronić.

Dla niego lepiej - przemknęło mu przez myśl i po chwili chłopak zamachnął się różdżką w kierunku śmierciożerców w celu poszczucia ich zbrodniczym upiorogackiem, kiedy to różdżka wypadła mu z rąk.

- Expelliarmus! - Black stała za rozbrojeniem przyjaciela i udaremnieniem jego zaklęcia.

Po czole chłopaka spłynęła stróżka potu. Miał nierówny oddech; celował dłońmi w przeciwników.

- Uspokój się, przyjacielu. Nic ci nie grozi - zawołał nagle znajomy głos. Dopiero teraz Lee postarał się wytężyć wzrok.

W jego kierunku szedł jeden z bliźniaków i Angelina! Uśmiechnął się krzywo na ich widok, czując spowalniające bicie serca. Adrenalina powoli wykruszała się z jego żył.

Suzanne Rose LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz