Przyłapałam się kiedyś na tym, że nie wiedziałam, jak opisać swoich najlepszych przyjaciół. Bliźniaków, Angelinę, Jordana czy Maureen. I tak naprawdę stosunkowo niedawno odkryłam jak to robić, aby się na tym nie przejechać. To znaczy, aby nie dostrzec nadmiernie ich wad, które mogłyby nieznacznie zamazać rzeczywistość.
Obecna sytuacja dała mi możliwość do podszkolenia się w tej wybitnej dziedzinie.
Cała nasza szóstka przebywała właśnie w gabinecie, który nie śnił się zwykłym śmiertelnikom. Pomieszczenie to należało do profesor McGonagall, z której oczu zawsze ciskały się gromy, nawet wtedy, gdy miała dobry humor. Nie będę już nawet wspominać, co się z nimi działo, kiedy była zła, a w obecnej sytuacji kobieta znajdowała się na granicy załamania nerwowego.
Jej szczupłe, długie palce uderzały rytmicznie w blat biurka, przy którym kobieta siedziała na swoim fotelu obitym w skórzany, elegancki materiał. W pokoju nie było słychać niczego po za tym dźwiękiem, uderzeniem adrenaliny w nasze żyły oraz naszymi ukradkowymi spojrzeniami, które w tamtym momencie zdawały się wręcz wrzeszczeć.
Pierwszy raz znajdowałam się w gabinecie profesorki. Przez to, że panował w nim półmrok rozpędzany przez kilka świec na pobliskim bukowym kredensie, nic w nim nie było widać. Na starą twarz kobiety padała delikatna łuna światła, co dodawało jej zmarszczek, a na naszych plecach pojawiała się jeszcze liczniej gęsia skórka.
Przyznam, że McGonagall obrała bardzo dobrą strategię. Nie uległa emocjom i czekała, aż to my zaczniemy mówić. Problem był tylko jeden. Jedynymi winowajcami w tej sprawie byli bliźniacy, którzy wykradli się gdzieś po ciszy nocnej.
Spojrzałam na nich kątem oka. Ich twarze były prawie tak poważne jak profesorki. Nie pałętał się na nich drwiący uśmiech, jak to było zazwyczaj, a ich brązowe oczy patrzyły pewnie na kobietę, nawet nie próbując ulec tej pokusie, jaką było choćby podniesienie lewego kącika ust. Ich pewność siebie dodawała mi odrobinę odwagi - zawsze tak było, gdy moja płochliwa osoba nabierała wątpliwości. Ta dwójka rudzielców posiadała dar przekonywania wszystkich i wszystkiego do swoich jakże słusznych idei. Ludzie lubili ich za urok osobisty, sprawiający, że nie sposób było ich nie lubić. Ten ich "czar" działał na mnie nadal, chociaż znaliśmy się już kilka lat.
Z pozoru byli identycznymi braćmi o bezgranicznym poczuciu humoru, które przyciągało do siebie zwolenników. Prawda jednak była inna, a poznało ją niewiele osób. Także i ja, Suzanne Lupin, która szczyciła się w Hogwarcie mianem Lewej Ręki Weasleyów. Ich różność była zawsze dla mnie oczywista. Od samego początku naszej przyjaźni posiadałam w głowie pewien głos, który podpowiadał mi, że Fred jest dominatorem w tej parze, czemu George poddawał się z łatwością z jednego powodu. Pasowało mu to. Zawsze lubił być odrobinę z tyłu, widać było po nim, że nie zawsze ma ochotę brylować na scenie jak jego brat. Urok tego tandemu polegał na tym, że jeden drugiego siłą wpychał na piedestał. Posiadali wiele różnic, a łączyła ich pasja i braterska przyjaźń, która nigdy nie mogła się już rozerwać. Miałam przynajmniej taką nadzieję.
Za bliźniakami stał Jordan z dumnie podniesioną głową oraz dłońmi wsadzonymi głęboko w kieszenie. Ich kompan. Lee był dla nas jak dobra wróżba w deszczowe dni. Zawsze tryskał humorem, a jego lojalność nie znała granic. Miał cięty język i giętki umysł, co dawało mu niesamowite profity. Był jedyną osobą, która potrafiła powstrzymać zarówno Georga, jak i Freda przed odwaleniem jakiejś kompletnej głupoty.
Angelina stała tuż obok mnie i przytrzymywała mnie za nadgarstek. Na pozór była ona twardą ścigającą drużyny o mocnym charakterze. Nic bardziej mylnego. Chociaż jej temperament często dawał mi się we znaki, to, głęboko na dnie jej serduszka, dziewczyna była niezwykle wrażliwa. Każdy złośliwy przytyk Freda w jej kierunku pozornie nic nie zmieniał, lecz potem towarzyszyłam jej do późnych godzin nocnych i pocieszałam, mówiąc, że to zwykły bałwan - nie było to zbytnio dalekie od prawdy.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...