...
Westchnęłam ciężko, wpatrując się w kamienną ścianę, która (o dziwo) kończyła się wraz z wystąpieniem sufitu. Na pozór wyglądała identycznie i niepozornie jak wszystkie inne mury tego ogromnego budynku, jednak była ona świadkiem wielu makabrycznych zdarzeń, jakie wydarzały się w pomieszczeniu, którego drzwi wychodziły centralnie na nią.
Drzwi sali od obrony przed czarną magią zawsze stały niewzruszone i nie wpuszczały do środka niepowołanych ludzi. Chroniły klasę Umbridge, jej gabinet oraz sypialnię, której położenia nie poznałam do tej pory - nawet pomimo faktu, że Remus sypiał w niej rok!
Jednak teraz drzwi były otwarte na oścież. Ze środka wydobywały się głosy: stłumione bliźniaków, dudniący Umbridge i opanowany profesor McGonagall. Kobieta emanowała spokojem, za co w głębi duszy dziękowałam całym niebiosom.
Moja obecność tutaj była absolutnym zbiegiem okoliczności, który wydarzył się przez mój powrót do Hogwartu i moją pogawędkę z Flitwickiem chcącym przeprowadzać nasze zajęcia jak najwcześniej, gdyż później, jak to on się wyraził, miał na głowie inne bardzo pilne sprawy. Kierując się w stronę wieży Gryffindoru i wspominając pewien incydent sprzed trzech dni, nagle natrafiłam na otwarte drzwi, ukazujące klasę w pełnej okazałości.
Wszystko pokrywała zielona maź, która aż do złudzenia przypominała Gluciaki bliźniaków, testowane przez nich pod koniec wakacji w ich pokoju na Grimmauld Place. Ich wybuch skutkował oblepieniem wszystkiego w pomieszczeniu zielonkawą substancją, której nie można było usunąć czarami. Zastosowano na niej zaklęcie podobne do trwałego przylepca. Polegało ono na uodpornieniu jakiegoś przedmiotu na magię, więc z tego wynikało, że klasa Umbridge musiała zostać posprzątana gołymi rękami. Bez magii.
Bliźniacy nie wydawali się być skruszeni. Na ich twarzach nawet na chwilę nie pojawiła się niepewność, a jedynie coraz większe rozbawienie. Tylko cudem powstrzymywali śmiech na widok kłócących się profesorek.
Mi niestety nie było do śmiechu. Pomimo że kobiety dyskutowały o wątpliwej niewinności bliźniaków (McGonagall opowiedziała się za chłopakami, Umbridge zapewne chciała zobaczyć ich u siebie na szlabanie), ja dobrze wiedziałam, że to oni stali za tym wszystkim. I nie był to zwykły dowcip. Była to zemsta. Zemsta na Umbridge, że odważyła się wysłać mnie na szlaban.
Westchnęłam ciężko, przeklinając się w głowie. W zasadzie mogłam się zgodzić na to samookaleczanie. Dowcipy bliźniaków względem Landryny z pewnością nie mogły okazać się czymś dobrym. A jeżeli to oni będą musieli się u niej stawić? Na tę myśl przełknęłam głośno ślinę. W co oni się wpakowali?
- Witaj, Suzanne. - Usłyszałam tuż nad głową głos Freda, a kiedy podniosłam wzrok, wręcz zderzyłam się z jego wyłupiastymi oczami. Prychnęłam pogardliwie. - To nie komisariat, nie musisz nas z niego odbierać - dodał, wskazując niedbale na już zamknięte drzwi.
- To bardziej przypominało Azkaban, bracie. - George szturchnął go w bok, na co oboje zanieśli się lekkim śmiechem. Skarciłam ich wzrokiem.
- Dlaczego to zrobiliście? - spytałam, krzyżując ręce na piersi.
- Co masz konkretnie na myśli? - Na twarzy George'a pojawiła się drwina. Oparł się niedbale o ramię brata dłonią i zlustrował mnie niechętnie wzrokiem. Po chwili dodatkowo przejechał ręką po włosach, wywołując na nich przemyślany rozgardiasz.
Jego zachowanie było co najmniej dziwne.
- Gluciaki, George, mam na myśli. Mówiłam wam: żadnej zemsty na Umbridge.
- Jakiej zemsty? - George podniósł wyzywająco brew, jednak na twarzy jego brata dojrzałam zmieszanie. - Myślisz, że kierowaliśmy się tylko twoim szlabanem? Proszę cię! Chcieliśmy mieć tylko trochę rozrywki.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
Fanfiction"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...