II klasa ciągnęła za sobą wszelakie dla nas korzyści. Jedną z tych zalet była bezapelacyjnie astronomia, prowadzona na najwyższej wieży Hogwartu, zwanej także Astronomiczną, ze względu na wykładany tam przedmiot, przez profesorkę Aurorę Sinistrę, tę samą naiwną nauczycielkę, na której oczach Montgomery doznała uszczerbku na zdrowiu. Nauka ta, którą wprowadzano na roku, na którym my się obecnie znajdowaliśmy, polegała na badaniu nieba i obserwowaniu sklepienia, pełnego, co prawda pięknych, konstelacji, które dla wykładowczyni były istną śmietanką towarzyską nauk.
W każdy wtorek spotykaliśmy się w obserwatorium i gapiliśmy się w niebo, by dojrzeć na nim jakąś kometę sugerującą o końcu świata, ale, że ten obiekt niebieski będzie już na tyle blisko ziemi, to my nie będziemy w stanie niczego zrobić, a naszymi ostatnimi myślami przed śmiercią okażą się te dotyczące podpalonego kawałka skały. Świetnie.
Sterczałam na zimnie wokół jednego teleskopu wraz z bliźniakami i, od czasu do czasu zmieniając położenie obiektywu, lustrowałam niebo, które na początku października wyglądało iście imponująco. Czasami napotykając jakąś spadającą gwiazdę lub ciekawą konstelację jakiegoś strzelca, chłonęłam co dziesiąte słowo profesorki, która z ukrytym zaangażowaniem prawiła nam o kosmosie, lecz mnie interesowało tylko tu i teraz, a nie jakiś Marsjanin, co się na mnie patrzy.
Oderwałam wzrok od obiektywu i oddając bliźniakom ster nad teleskopem, oparłam się o barierkę, mając nadzieję na krótką drzemkę, ponieważ nie przywykłam do lekcji o drugiej w nocy. Już zataczałam się w krainę Morfeusza, gdy nagle bliźniacy coś za bardzo optymistycznie zaczęli przeglądać teleskop. Poderwałam głowę i przez zamykające się powieki i wzmagającą senność, posłałam im zdziwionej spojrzenie.
- Suz. Zobacz, szybko. - powiedzieli gorączkowo i "zawiosłowali" rękami.
Podeszłam zaciekawiona do obiektywu z nadzieją na coś godnego uwagi i... i to było coś godnego uwagi.
- Co to? - spytałam, nie odrywając wzroku od płonącej kuli ognia, która wydawała się zastygnąć na bezkresnej czerni. - Przecież jak nas trafi, to nie pozostawi żadnych złudzeń na przeżycie.
Nadal obserwowałam wręcz żywy kształt płomienia, oświetlającego pobliski nieboskłon.
- Przecież zaraz uderzy. - poinformowałam, jakby sami nie wiedzieli.
Fred i George zrobili strapione miny, bo, faktycznie, sytuacja nie rysowała się przyjemnie.
- Pani profesor... - zawołał Fred, kiedy nauczycielka była w trakcie rozprawiania o Psiej Gwieździe. - Tragedia się szykuje. Zaraz nas trafi. - panikował.
- Co się dzieje? - spytała Sinistra, widocznie zirytowana naszą postawą na jej zajęciach.
- Co się stanie. - zaprotestowałam z Georgem i wręcz wsadziłam kobiecie teleskop do oka, by ta zauważyła nadchodzącą tragedię.
Nauczycielka chwilę poprzyglądała się horrendalnie niebezpiecznemu zjawisku, a następnie oderwała wzrok od niego i utkwiła go w nas, a gdyby oczy potrafiły mówić, krzyczałyby: "Chyba Filch powinien dostać zezwolenie na używanie łańcuchów w ramach kar... I nie tylko!".
- Rozumiemy, że jest pani w szoku, ale musimy coś zrobić. - myślał gorączkowo Fred. - Z pewnością jest jakieś zaklęcie antygrawitacyjne, więc... Wystarczyło by pójść po profesora Flitwicka, a gdy on przyjdzie to rzuci je... Ale Flitwick ma strasznie krótkie nóżki, nie zdąży na czas. Trudno, obroni nas ze swojej pracowni, na ślepo. Dlaczego pani nic nie mówi. - upierał się.
Sinistra westchnęła ciężką, a następnie wskazała palcem na nasz teleskop.
- Ustawiliście lunetę pod złym kątem. Jej obraz wskazuje na ognisko urządzane przez pana Hagrida. - odparła spokojnie, choć z uszu buchała jej para, a następnie względnie opanowanie wróciła do prowadzenia lekcji.
CZYTASZ
Suzanne Rose Lupin
أدب الهواة"- Prefekt, jesteś prefektem? - odparłam kpiąco - Nie wiedziałam, że za bycie Idiotą jest tak wysokie stanowisko!" - Od tych niepozornych słów w moim życiu rozpoczął się ten cały bajzel...