Dwieście sześćdziesiąt osiem

12 2 0
                                    

Jocelyne

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jocelyne

Dallas więcej się nie pojawił. Nie zobaczyła go od dnia, w którym poszedł z nią do siedziby łowców i tak po prostu zniknął, zostawiając ją zapłakaną w prosektorium. Martwiła się o niego, zwłaszcza że nie wyobrażała sobie, że miałby odejść z własnej woli. Kto jak kto, ale ten chłopak z uporem do niej wracał i to nawet pomimo tego, że był martwy. Z drugiej strony, nie potrafiła wyjaśnić, co powstrzymywało go od ponownego pojawienia się, choć może jego nieobecność jednak miała sens – chociażby wyrzuty sumienia. W to przynajmniej wolała uwierzyć, woląc nie zastanawiać się nad innymi możliwościami.

I tak nie miała czasu na zamartwianie. Wszelakie wątpliwości i kwestię nieobecności Dallasa skuteczni przysłaniało to, co wydarzyło się podczas odprawianych przez Alessię uroczystości. Jocelyne nie była w stanie zignorować zamieszania, które wywołała w domu informacja o ataku Charona. Wiedziała, że Damien i Carlisle natychmiast wyjechali, zresztą tak jak i Liz, która najwyraźniej zamierzała zrobić wszystko, by więcej nie rozdzielać się z bratem Joce. Dziewczyna nie była czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale cieszyła się. Skoro Damien lubił Elizabeth, a ta już oswoiła się z sytuacją, wszystko wydawało się być w porządku.

Lawrence też zniknął, co wiedziała od Beatrycze. Jak przez mgłę pamiętała, że kiedyś usłyszała od wampira, że lubił Ali. W zasadzie sama również to zaobserwowała – to, że nazywał jej siostrę „księżniczką", mówiło samo za siebie. O samym L. również, choć ten prędzej kazałby postukać jej się w głowę niż wprost przyznał, że na kimkolwiek tak naprawdę mu zależało. Czasami tego nie rozumiała, ale po latach obserwowania Rufusa, była w stanie patrzeć na taki stan rzeczy przez palce. Może niektórzy faceci po prostu byli beznadziejni, gdy w grę wchodziły zbyt emocjonalne kwestie.

Tak czy siak, całą jej uwagę pochłonęła siostra, choć wszystko wskazywało na to, że Alessia była cała. Tyle przynajmniej dowiedziała się od mamy, choć ta i tak snuła się po domu, przypominając Joce ducha bardziej niż do tej pory. W efekcie była gotowa przysiąc, że wydarzyło się coś więcej, o czym nikt jej nie mówił, ale nie pytała. Wystarczyło, że już i tak siedziała jak na szpilkach, ogarnięta niejasnym wrażeniem, że w każdej chwili mogłoby wydarzyć się coś niedobrego. Czuła coś w powietrzu – rodzaj napięcia, którego za żadne skarby nie potrafiła wytłumaczyć.

A może po prostu się bała. To wydawało się uzasadnione, zwłaszcza gdy wracała pamięcią do podziemi i tego, jak prawie została pochowana żywcem. Czasami wciąż o tym śniła, mając wrażenie, że dosłownie tonie w ciemnościach. W tych snach zapadała się w pustkę, niespokojna i świadoma wyłącznie narastających w jej wnętrzu, co najmniej niepokojących emocji. Te raz po raz wymykały jej się spod kontroli, powoli narastając i wydając się tak dziwne...

Jakby tego było mało, kilka razy śniła o czymś, czego wciąż nie potrafiła wytłumaczyć. Krążyła między drzewami, choć sama nie była pewna, jakim cudem była w stanie rozpoznać, gdzie się znajdowała. Wszystko spowijał mrok, a ona pędziła przed siebie, zdając się wyłącznie na instynkt. Tylko dzięki temu zdawała sobie sprawę z istnienia jakichkolwiek przeszkód; tego, że znajdowała się gdzieś indziej niż w pustce, choć pierwsze wrażenie mogłoby sugerować coś innego. Co więcej, zamiast niepokoju czy strachu czuła przede wszystkim zniecierpliwienie, wydając się czekać na coś, co dopiero miało nastąpić. Wiedziała, że prędzej czy później to dostanie, ale na razie pozostawała jej co najwyżej bierność i to nade wszystko ją frustrowało.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz