Jocelyne
Klęczała na ziemi, ciasno obejmując się ramionami. Oddychała szybko i płytko, wciąż zapłakana i nie do końca pewna, co właśnie się wydarzyło. Mimo wszystko uśmiechała się, choć to wydawało się nienaturalne – to i poczucie, że choć jedna rzecz w końcu była taka, jaka od samego początku powinna.
Tak musiało być. Powinna na to pozwolić już dawno temu, zamiast ciągnąć coś, co od pierwszej chwili było skazane na niepowodzenie. Zrzucała wszystko na zachowanie Dallasa, ale prawda była taka, że sama również miała równie wiele do powiedzenia. Gdyby w odpowiednim momencie postawiła sprawę jasno i jako jedyna zachowała się właściwie...
Tyle że to już nie miało znaczenia. Nie chciała o tym myśleć, w zamian skupiona na najważniejszej kwestii – tym, że w końcu porozmawiali. I choć Dallas nie obiecał jej niczego konkretnego, nagle poczuła nieopisaną wręcz ulgę, mając wrażenie, że zrzuciła z ramion olbrzymi, dotychczas zalegający tam ciężar.
Odesłała go? Nie widziała żadnego cudownego światła ani niczego, co świadczyłoby o tym, że nagle doszło do jakiejś wyjątkowej przemiany. Z drugiej strony, Belinda odeszła w równie cichy, mało spektakularny sposób. Joce mogła tak naprawdę tylko zgadywać, na co zdecydował się Dallas. Jeśli tylko ona zatrzymywała go w tym miejscu, być może faktycznie widzieli się po raz ostatni.
Coś ścisnęło ją w gardle. Przełknęła z trudem, za wszelką cenę usiłując nad sobą zapanować. Jeśli tak było, nie powinna odczuwać żalu, prawda? Potrzebowała czasu i spokoju; żałoby, na którą tak naprawdę nigdy nie dał jej szansy. Przycisnęła obie dłonie do piersi, podświadomie wyczekując bólu, ale poza znajomym już uściskiem, nie poczuła niczego więcej.
Skóra wciąż mrowiła ją w miejscach, w których nie tak dawno temu znajdowały się ramiona Dallasa.
Ze świstem wypuściła powietrze. Również słabość z wolna zaczęła ustępować, choć Joce i tak zapragnęła znaleźć się w domu, skulić na łóżku i choć przez kilka godzin poleżeć, tuląc do siebie mruczącego kota. Jego obecność pomagała czy też nie – to już nie było ważne. Liczyło się, że jak na jeden dzień wydarzyło się zdecydowanie zbyt wiele.
– Jocelyne?
Głos Ryana ją zaskoczył. Wyprostowała się niczym struna, przez moment niemalże pewna, że to Dallas z jakiegoś powodu wrócił, jednak nie zamierzając ot tak ustąpić. Szybko uświadomiła sobie pomyłkę, nie tylko mimowolnie się spinając w odpowiedzi na bliskość kogoś, kto miał w sobie cokolwiek z demona. Bardziej wytrąciło ją z równowagi to, że chłopak nagle znalazł się tuż obok, choć przecież mogła przewidzieć, że za nią pójdzie.
Wyraz jego twarzy skomplikował wszystko. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zdecydowanie zbyt poważnego, milczącego i... obojętnego. Takie przynajmniej odniosła wrażenie, choć nie od razu uprzytomniła sobie, co mogła oznaczać taka reakcja.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 2/2)
FanfictionNikt nie spodziewałby się, że to przemiana w wampirzycę okaże się kluczem do odzyskania wspomnień. Tak przynajmniej myśli Beatrycze, póki nie odkrywa, że nieśmiertelność w najmniejszym stopniu nie rozwiązuje dręczących ją problemów. Choć odzyskała p...