Dwieście dwadzieścia

18 2 0
                                    

Ariel

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ariel

Dryfował. Tak przynajmniej się czuł, świadom wyłącznie napierającej ze wszystkich strun pustki. Rozsądek podpowiadał mu, że powinien z tym walczyć, ale Ariel nie był w stanie znaleźć w sobie choćby odrobiny siły. Była tylko słabość, której za żadne skarby nie potrafił przezwyciężyć, choć przecież miał powód, by próbować. Nie brakowało mu motywacji, bo ta zawierała się w jednym, wciąż prześladującym go imieniu: Alessia.

Tyle że nie był w stanie się ruszyć. Resztki sił odeszły i to zanim zdołał dotrzeć do jakiegoś konkretnego punktu. Po odejściu Bliss nie było już niczego, choć początkowo naprawdę chciał ruszyć dalej. Powtarzał sobie, że mógłby się nawet czołgać, jeśli to okazałoby się jedynym sposobem. Kto wie, może w ten sposób przynajmniej rozbawiłby Charona i sprawił, że ten zszedłby na nagły atak śmiechu. Wszystko wydawało się lepsze niż tak po prostu odpuścić, ale... przecież właśnie to zrobił.

Poddał się.

Odpuścił, choć Alessia go potrzebowała.

Choć byli ze sobą długo, nie powstała między nimi nawet najsłabsza więź – nie taka, o której wielokrotnie słyszał, kiedy w grę wchodzili telepaci. Mógł to zrozumieć, skoro wciąż pozostawał kimś całkowicie jej obcym, przynajmniej pod względem biologicznym. Może tak nawet było lepiej, zwłaszcza że nie wyobrażał sobie sytuacji, w której cierpiałaby razem z nim każdego miesiąca, kiedy przeinaczał się w zwierzę. Co prawda Alessia na pewno byłaby w stanie się od niego odciąć, by nie musieć przechodzić katuszy, ale jak znał tę upartą dziewczynę, za każdym razem zostawałaby, żeby mieć szansę choć po części złagodzić to, co odczuwał. Kiedyś niejako powiedziała mu to wprost, podczas jednej z tych długich nocy, gdy znów rozmawiali o wszystkim i o niczym – że żałowała niemocy, która ogarniała ją za każdym razem, kiedy nadchodziła pełnia.

Teraz rozumiał to lepiej niż mógłby sobie wyobrazić. Czuł się tak samo, a może nawet gorzej, sfrustrowany słabością i myślą o tym, że uchodziło z niego życie. To mógłby zaakceptować, zwłaszcza że nie bał się śmierci. Już wielokrotnie się o nią ocierał, zwłaszcza ten jeden odległy, choć nadal żywy w jego pamięci raz, na krótki przed tym, jak jego wilcze geny w pełni dały o sobie znać.

Pamiętał każde cięcie, którym uraczył go Yves. Wtedy też dryfował gdzieś na granicy życia i śmierci, w każdej chwili mogąc zapaść się w pustkę. Co więcej, aż za dobrze pamiętał, że również wtedy towarzyszył mu oszałamiający zapach własnej krwi – metaliczny i nieprzyjemny, nie zaś słodki, jak postrzegały go wampiry. Tamtej nocy z powodzeniem mógł się nie obudzić, ale...

Tyle że teraz wszystko było inne. W grę wchodziło srebro, choć gdzieś w pamięci Ariela wciąż majaczyły słowa tamtej wampirzycy – o genach alfy, nowiu i szansie, której podobno mu to dawało. O ile okazałby się dość silny, żeby walczyć, nie wspominając o pośpiesznej ucieczce, kiedy tak po prostu zostawił biadolące nad nim towarzystwo, skupiając się na tym, co najważniejsze. Sęk w tym, że to doprowadziło go donikąd – do martwego końca, gdzie czekała coś najwyżej śmierć. Jakby tego było mało, ta wcale nie była tak łaskawa i spokojna, jak wielokrotnie o niej mówiono. Wręcz przeciwnie, bo wyrzuty sumienia, które towarzyszyły mu w tamtej chwili, skutecznie przysłaniały wszystko inne.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz