Nikt nie spodziewałby się, że to przemiana w wampirzycę okaże się kluczem do odzyskania wspomnień. Tak przynajmniej myśli Beatrycze, póki nie odkrywa, że nieśmiertelność w najmniejszym stopniu nie rozwiązuje dręczących ją problemów. Choć odzyskała p...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Isabeau
– Ach... Macie problem. – Michael uśmiechnął się w wymuszony, nieco pobłażliwy sposób. Mogła się tego spodziewać, ale i tak coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że momentalnie zapragnęła mu przyłożyć. – Powodzenia w takim razie. Ja niestety mam to i owo do zrobienia.
A potem zatrzasnął im drzwi przed nosem.
Przynajmniej próbował, bo Isabeau zdecydowanie nie zamierzała tak po prostu odpuścić. Skrzywiła się, gdy poczuła uderzenie w bark, ale nawet wtedy się nie wycofała, z uporem tkwiąc w progu tylnego wejścia do kawiarni.
– Ja jeszcze nie skończyłam – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
W odpowiedzi doczekała się wyłącznie rozdrażnionego prychnięcia.
– A ja i owszem – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem wampir. – Mam bar do ogarnięcia, to raz. Dwa, chyba upadłaś na głowę, jeśli uważasz, że będę służył ci za środek transportu, Isabeau.
– Ale...
– Tędy – machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku – dotrzesz do Paryża. Może nawet zdążycie przed zachodem słońca, jeśli trochę się postaracie... Chociaż tobie wygodniej byłoby po zmroku, co? – Wymownie spojrzał na pelerynę, którą przed wyjściem na siebie zarzuciła. Pogoda pozostawiała wiele do życzenia, ale Beau i tak wolała dmuchać na zimne. – Zresztą nieważne. Transport publiczny ma się świetnie. Samoloty to już w ogóle świetna sprawa.
– Nie rozumiemy się chyba – zaoponowała. Była gotowa przysiąc, że mężczyzna doskonale bawił się jej kosztem. – Powiedziałam przecież, że...
– Słyszałem, co powiedziałaś. Macie problem, a twój brat najwyraźniej oszalał. – Michael wywrócił oczami. – I chcesz wracać do Seattle. Przecież absolutnie ci tego nie bronię, ale – co powtórzę raz jeszcze, chociaż już raz to zrobiłem – nie zamierzam brać w tym udziału. – Przez twarz mężczyzny przemknął cień. – Ja nie ingeruję.
Tym razem nie zaprotestowała, chcąc nie chcąc wycofując się i pozwalając, by w końcu zamknął drzwi – w zdecydowanie niedelikatny, zbyt gwałtowny sposób. Zastygła w bezruchu, wciąż drżąc i wciąż z niedowierzaniem wpatrując się w miejsce, w którym dopiero co wiedziała nieśmiertelnego. Serce tłukło jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że chyba tylko cudem nie połamało jej żeber. Miała ochotę coś rozwalić, ale jednocześnie nie była w stanie zmusić się do jakiejkolwiek sensownej reakcji.
Mogła się tego spodziewać. Michael nie był Lilly, zresztą mało kiedy szedł komuś na rękę, jeśli nie miał w tym interesu. Może kiedyś było inaczej, ale minęły całe lata od momentu, w którym wampir ostatecznie się zdystansował, ukracając przysługi, które w jakikolwiek sposób wiązały się z mieszaniem w czasie. Nie miało znaczenia, że tak naprawdę zależało jej wyłącznie na przeniesienie się z miejsca na miejsce – bez ingerencji w przeszłość, przyszłość czy nawet teraźniejszość. W momencie, w którym oboje zrozumieli, jak niefortunną decyzją było przeniesienie Renesmee, pan czasu najwyraźniej ostatecznie zrezygnował z choćby i najdrobniejszych przysług.