Dwieście pięćdziesiąt pięć

17 3 0
                                    

Marissa

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Marissa

Kręciło jej się w głowie. Nie sądziła, że to możliwe, skoro była wampirem, ale najwyraźniej wciąż nie wiedziała o sobie tyle, ile mogłaby oczekiwać. Z drugiej strony, jak miałaby zachować spokój, doświadczając... czegoś takiego?

Nie miała pojęcia, jak do tego doszło. W jednej chwili wirowała na łyżwach, czując się przy tym przede wszystkim jak szczęśliwe dziecko. Wrażenie było równie intensywne, co i jej pierwsza wizyta na lodowisku – całe lata temu, gdy jeszcze miała przy sobie mamę. Teraz wspomnienie było zamazane i odległe, choć zarazem znaczyło dla Issie zbyt wiele, by ot tak pozwoliła sobie na wyrzucenie go z pamięci. Pielęgnowała je w sobie od chwili, w której odkryła, że wciąż była w stanie zachować w pamięci to, na czym najbardziej jej zależało. Teraz, z tymi nowymi i bardziej wrażliwymi zmysłami, tym bardziej nie była w stanie zapomnieć.

Tak czy siak, jazda na łyżwach zdecydowanie nie zapowiadała tego, co wydarzyło się później. Marissa ledwo była w stanie nadążyć nie tylko nad mieszanką własnych emocji czy tym, co działo się w jej głowie, ale przede wszystkim za Mattem. Była gotowa przysiąc, że już od dłuższego czasu toczyli swego rodzaju grę, o ile określenie tego w taki sposób miało sens. Prowadził ją właściwie od samego początku, czasem irytujący, zwłaszcza wtedy, gdy robił się zbyt bezpośredni i pewny siebie, ale jednak opiekuńczy. Zachowywał się tak, jakby to on ją stworzył, a przynajmniej tak sądziła. Łatwo było jej sobie wyobrazić, że między nowo narodzonym a jego twórcą powstawała specyficzna więź, trochę jak... więzy krwi. Jak dziecko i rodzic.

Sęk w tym, że zdecydowanie nie patrzyła na Matta jak na ojca. Ani nawet na brata.

Perspektywa wyobrażania sobie tego, że otrzymała nieśmiertelność dlatego, że to on o tym zadecydował, była kojąca. W gruncie rzeczy wszystko wydawało się lepsze od wspominania szkolnego balu i konsekwencji wieczoru, który niejako zmienił wszystko. Tym bardziej nie chciała myśleć o istocie, która sprawiła jej tak wiele bólu, zwłaszcza że – jak zdążyła się dowiedzieć – ta od dłuższego czasu była martwa. W zamian pojawił się Matt, z jakiegoś powodu biorąc na siebie obowiązek, którego wcale nie musiał się podejmować.

Tyle że chciał. Nie wątpiła, że w innym wypadku nie próbowałby się angażować, ale to nadal nie tłumaczyło najważniejszego – a więc tego, dlaczego w ogóle próbował. Robił więcej niż musiał, nie tylko ucząc ją wszystkiego od podstaw, cierpliwie tłumacząc i prowadząc, ale też spędzając czas w sposób, który zdecydowanie nie należałby do obowiązków jakiegokolwiek stwórcy – nawet przybranego. Issie już wcześniej wyczuła w zachowaniu wampira coś charakterystycznego i aż nazbyt oczywiste, ale nigdy nie skomentowała tego wprost. Myśl o tym, że mogłaby podobać się Matthew, była równie pociągająca, co i... na swój sposób nierealna. Gdyby coś źle zinterpretowała i zniszczyła wszystko, przy okazji robiąc z siebie idiotkę...

Tkwiąc w ramionach wampira i pozwalając na to, by ten ją całował, już nie miała wątpliwości. Wszystko nagle wskoczyło na swoje miejsce, dając jej jasny obraz tego, co rozumiała już od dłuższego czasu. Sam pocałunek i to, że mogłaby pragnąć Matta w ten jakże jednoznaczny sposób, wydały się Marissie równie naturalne, co i oddychanie. To było tak, jakby w końcu pozwoliła sobie na dostrzeżenie czegoś oczywistego, przyjmując do wiadomości fakty, o których istnieniu widziała, choć do tej pory patrzyła na nie przez palce.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz