Dwieście dwadzieścia pięć

19 2 0
                                    

Elizabeth

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Elizabeth

Czuła się trochę jak we śnie, choć nie była pewna czy ten był dobry, czy może miała do czynienia z koszmarem. Całą energię wkładała przede wszystkim w to, by otrząsnąć się z szoku, którego doświadczyła, kiedy przekonała się, że jednak istniał szybki sposób na dostanie się aż do Francji. Początkowo po prostu słuchała i nie zadawała pytań, kiedy w rozmowie wspomniano niejaką Lilianne i to, że ta miała być w stanie ich „przenieść" – cokolwiek miałoby to oznaczać – ale aż do samego końca Liz nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym, jak interpretować te słowa.

Teraz już wiedziała: dosłownie. Jakkolwiek by to nie brzmiało, najwyraźniej teleportacja jednak wchodziła w grę, choć może nie powinno jej to dziwić. W końcu... Czemu nie, prawda? Przenoszenie z miejsca na miejsce nie było dziwniejsze od istnienia... Cóż, w zasadzie wszystkiego, co wiązało się z nieśmiertelnymi. Miasta zamieszkanego przez wampiry również.

Sama Lilianne okazała się urodziwą blondynką, która – jak każda inna wampirzyca – potrafiła przyprawić o zawrót głowy. Co prawda nie mogła konkurować z urodą Eleny, ale Elizabeth i tak poczuła się nieswojo, mimowolnie zaczynając zastanawiać jak to możliwe, że Damien przez tyle czasu nie zainteresował się niczym innym. To nie był najlepszy moment na takie przemyślenia, nie wspominając o tym, że prawie natychmiast doszła do wniosku, że to było co najmniej płytkie i głupie z jej strony, ale i tak nie mogła się powstrzymać. Pod wieloma względami związek człowieka i nieśmiertelnego wydawał się nie mieć sensu.

A potem w ogóle przestała myśleć, kiedy w końcu się przenieśli i uprzytomniła sobie, że nie ma już odwrotu.

Właściwie sama nie była pewna, czego się spodziewać. Nie zaprotestowała, kiedy Damien chwycił ją za rękę, to zresztą było dość mało wymagającym zadaniem – spokojne stanie i czekanie na coś, co dopiero miało nadejść. Mogła tylko zgadywać, jak tak naprawdę działała ta wampirzyca. Sama perspektywa teleportacji brzmiała równie fascynująco, co i abstrakcyjnie, choć i nad tym Liz nie miała okazji się zastanowić. W gruncie rzeczy do samego końca nie wierzyła, że cokolwiek się wydarzy, kiedy w końcu zbliżyli się do dziewczyny.

Sama Lilianne nie potrzebowała wyjaśnień. W zasadzie pojawiła się znikąd, choć Elizabeth i tak myślała o tym, że dziewczyna musiała w którymś momencie przyjechać. To nie tak, że nagle zmaterializowała się na samym środku salonu... Prawda? Takie myślenie pomagało, do pewnego momentu mając sens.

Aż do chwili, w której Liz już nie miała innego wyboru, jak tylko zmierzyć się z rzeczywistością. Kiedy tak po prostu wylądowała w obcym miejscu, na dobry początek lądując z twarzą w śniegu, chcąc nie chcąc musiała przyznać, że umiejętności wampirzycy były prawdziwe.

Niemalże w panice poderwała się na równe nogi, z niedowierzaniem potrząsając głową, by wytrząsnąć z włosów śnieg. Z bijącym sercem powiodła wzrokiem dookoła, oszołomiona napierającą ze wszystkich stron bielą. W pierwszym odruchu pomyślała, że jakimś cudem wylądowała sama, na dodatek w miejscu, w którym nie znała. Próbowała sobie przypomnieć, jak w ogóle do tego doszło, skoro chwilę wcześniej stała w domu Cullenów, kurczowo ściskając dłoń Damiena. Nie docierało do niej, że zaledwie ułamek sekundy później, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, nadzwyczajnego uczucia i właściwie w mgnieniu oka...

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz