tłumaczenie z tumblra @/ellayuki
-Hej, mam do ciebie prośbę o przysługę - mówi Eddie, gdy tylko Buck odbiera telefon. Buck mruga. Rozgląda się po strychu, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu i rozsiada się wygodnie na jednej z kanap.
-Coś się stało?
Eddie wzdycha, długo cierpiący i zirytowany i tak bardzo, bardzo zmęczony. Buck nie musi go nawet widzieć, żeby to stwierdzić.
-Muszę wrócić do El Paso na kilka dni w przyszłym tygodniu.
-Ach- mówi Buck, drapiąc się po policzku i odgryza słowa, które podchodzą mu do gardła- Wszystko tam w porządku? - pyta zamiast tego.
-Tak - odpowiada Eddie, przeciągając ostatnią samogłoskę- To tylko coś, co muszę załatwić, nic poważnego.
Nic poważnego według standardów Eddiego może oznaczać wszystko, od przyjęcia urodzinowego po prawdziwy pogrzeb, więc Buck nie jest do końca przekonany.
-Dobrze, skoro tak mówisz. Więc co to za przysługa? Chcesz, żebym poszedł z tobą? Bo jeśli tak, to pójdę. Zadzwonię do Bobby'ego, powiem mu, że potrzebuję zmiany w rozkładzie.
Bo tak zrobiłby. Poszedłby, stanąłby u boku Eddiego, spojrzałby Helenie i Ramonowi Diaz w ich osądzające oczy i ośmieliłby się skomentować ich obecność.
-Nie, nie - mówi Eddie, a w jego głosie jest coś takiego, że Buck nie potrafi powiedzieć, czy jest rozbawiony, czy zirytowany- Ale dziękuję za propozycję. Po prostu musisz zaopiekować się Christopherem, kiedy mnie nie będzie.
Oh. Buck jest... Nie miał...
-Nie zabierasz go ze sobą?
-Wyjeżdżam w poniedziałek rano, a Chris ma jeszcze szkołę, więc nie- prychnął Eddie, co owszem, jest prawdą, teraz, gdy Buck o tym myśli.
-Założę się, że twoim rodzicom to się spodoba - wymyka się, zbyt chrapliwie, zanim Buck zdąży przełknąć- To znaczy...
-Tak, cóż, będą musieli sobie z tym poradzić - przerywa mu Eddie, a Buck nie mógłby być bardziej wdzięczny- Nie wyciągnę mojego dziecka ze szkoły tylko dlatego, że mają na to ochotę.
Buck przytakuje, po czym przypomina sobie, że Eddie nie może go zobaczyć.
-Dobrze. Dobrze. A poza tym Chris ma we wtorek prezentację. Nie może jej przegapić. Tak bardzo nie mógł się jej doczekać.
Następuje chwila przerwy, podczas której gdzieś na dole coś się rozbija. Buck wstaje z kanapy, na której się gapił podczas rozmowy z Eddiem. Kiedy dociera do poręczy, widzi Raviego podnoszącego wiadro i miotłę, o które najwyraźniej się potknął. Już prawie woła go do siebie, gdy głos Eddiego zwraca jego uwagę na telefon.
-Zapomniałem o tym- brzmi to jak wyrzut sumienia i poczucie winy.
Buck przeciera dłonią twarz i kieruje się do kuchni. Jeśli ma być szczery, potrzebuje piwa, ale zadowoli się kawą.
-Czy to całe gaszenie pożaru z poprzedniego dnia cię rozproszyło? Bo nikt by cię nie winił- Buck próbuje się droczyć. Sam jeszcze nie pogodził się z tym, jak doskonale wrócili do współpracy, jakby nie minął ani jeden dzień.
Eddie parsknął śmiechem, choć był on słaby.
-Wiem, co robisz.
Buck otrząsa się z tych wspomnień. Uśmiecha się.
-Czy to działa?
-Może.
-Świetnie.
-No i?- mówi Eddie, co sprawia, że Buck mruga do swojej kawy w zakłopotaniu.
-Co?
Słyszy, jak Eddie przewraca oczami.
-Możesz zostać z Chrisem? To powinno trwać tylko do środy rano i rozumiem, jeśli nie możesz, jeśli... jeśli jesteś zajęty albo jeśli...
-Eddie, Eddie - mówi Buck i przewraca oczami- Wiesz, że odpowiedź na to pytanie brzmi zawsze stanowcze tak.
Jakby kiedykolwiek miał odmówić czasu spędzonego z Chrisem. Jakby Buck kiedykolwiek odmówił sobie spędzenia czasu z którymś z chłopców Diaz. Do diabła, prawdopodobnie spędził więcej czasu w domu Eddiego od... cóż, od tamtej nocy, niż w swoim własnym mieszkaniu (ku irytacji Taylor, ale Buck odsuwa od siebie tę myśl. Niektóre rzeczy są ważniejsze).
Słyszy drżący oddech, który Eddie wypuszcza.
-Co ja bym bez ciebie zrobił?
-Co ja bym bez ciebie zrobił? - to pytanie jest na końcu języka Bucka.
-Nigdy się nie dowiesz, jeśli to będzie ode mnie zależeć- mówi i zamyka oczy. Za dużo. To za dużo, prawda? Eddie jednak nie wydaje się tak myśleć.
-Dobrze, więc. Do zobaczenia...
-W niedzielę rano - decyduje Buck w ciągu jednego uderzenia serca, gdy Eddie się waha. I, aby zwalczyć wszelkie protesty, o których wie, że zaraz się pojawią, przy zdławionym hałasie dobiegającym z drugiej strony linii, dodaje:
-Spodziewam się wymyślnego śniadania.
Eddie śmieje się z tego, niby drobiazg, ale sprawia, że w piersi Bucka coś się rozluźnia.
-W porządku. W porządku, w takim razie wymyślne śniadanie.
Brzmi lżej. Po czymś, co wydaje się być wiecznością, brzmi o wiele lżej. Buck chce płakać, chce się śmiać, chce iść do Eddiego i po prostu...
-Dzięki, Buck. Naprawdę.
I Buck chowa tęsknotę w piersi, jak zawsze, gdy pojawia się ona w niechcianej postaci.
-Nie wspominaj o tym, Eddie.
----------
-Jak Chris sobie z tym radzi? - pyta, gdy w niedzielę rano wpuszcza go za drzwi. Eddie przewraca oczami tak mocno, że Buck obawia się, że mogą mu one wypaść z głowy.
-Pytasz tak, jakbyś nie wiedział, że ten dzieciak uwielbia każdą chwilę spędzoną z tobą.
Buck kiwa głową. Nie potrafi ukryć, jak bardzo się cieszy, gdy to słyszy.
-Tak, cóż, uczucie jest odwzajemnione, więc...
Kiedy patrzy z powrotem w górę, uśmiech Eddiego jest tak cholernie łagodny.
-Tak jest, prawda?
W jego głosie jest coś jak zadowolenie, coś jak... Buck przełyka nagły supeł w gardle. Przytakuje.
Przez kilka chwil, sekund, które ciągną się w nieskończoność, Buck i Eddie po prostu patrzą na siebie w wejściu do domu Eddiego. Buck zastanawia się przelotnie, jak by to było po prostu wyciągnąć rękę i lekko przeciągnąć palcami po palcach Eddiego.
Bierze oddech.
-Obiecano mi wykwintne śniadanie.
Eddie prycha, a chwila ulatnia się jak dym na wietrze.
-Ty i Twój bezdenny żołądek - mówi, ale brzmi to bardziej niż cokolwiek innego- Nakryję do stołu. Ty idź sprawdzić, czy Chris się obudził- mówi, p czym idzie do kuchni, pogwizdując do siebie.
Buck bierze głęboki oddech i idzie po Christophera.
CZYTASZ
buddie stories
Romanceopowieści o dwóch strażakach, którzy próbują odnaleźć drogę do siebie i zwykle im się to udaje