Maddie
Przyjęcie tak jak większość podobnych imprez odbywało się w hotelu Waldorf=Astoria. Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć. Dla mnie była to zwykła ironia, aby zbierać fundusze dla potrzebujących w najdroższym hotelu w tym mieście. Spojrzałam w górę na powiewające amerykańskie flagi i ruszyłam do środka. Drzwi oczywiście otworzył mi mężczyzna w charakterystycznym uniformie. Podziękowałam i uśmiechnęłam się delikatnie przechodząc obok niego. Trzymając za rąbek sukni skierowałam się wzdłuż holu prowadzącego do głównej sali. Idąc czułam na sobie spojrzenia innych gości dlatego też przyśpieszyłam kroku. Nie chciałam wpaść na nikogo znajomego. Od razu zostałabym zarzucona serią niewygodnych pytań. Wiedziałam, że nie uda mi się tego unikać przez cały wieczór jednakże starałam się przeciągnąć to w czasie najdłużej jak to tylko możliwe.
Wybór kreacji na dzisiejszy bankiet był prosty. Nie chciałam niczego wyzywającego i rzucającego się w oczy. Nie miałam również zamiaru wyglądać zbyt seksownie, bo niby dla kogo. Dlatego też zdecydowałam się na długą czarną suknię z koronkowymi rękawami. Jedyną ekstrawagancją było rozcięcie sięgające do połowy uda. Kolor zdecydowanie odzwierciedlał mój dzisiejszy nastrój. Jeżeli ktoś miał odrobinę oleju w głowie powinien odczytać mój przekaz i się nie zbliżać, a przynajmniej nie wygłaszać zbytecznych komentarzy. Moje włosy zostały upięte w fantazyjną fryzurę tworząc koronę z warkoczy na mojej głowie.
Główna sala skąpana była w złocie. Kryształowe żyrandole zwisające z sufitu oświetlały pomieszczenie ciepłym światłem. Stoły ustawione zostały po jednej stronie. Natomiast pod sceną utworzoną prowizoryczny parkiet. Zespół na scenie umilał czas przybyłym gościom. Mój stolik znajdował się praktycznie na samym środku. Mogło to być spowodowane wysokością datków jakie firma Adama składa na cele fundacji. Z oddali zauważyłam, że pozostały tylko dwa wolne miejsca. Jedno z nich należało do mnie. Inne zostały zajęte przez osoby, które kojarzyłam jedynie z widzenia bądź krótkich rozmów. Byłam zbyt dumna by posłuchać rady Kate i zabrać ze sobą osobę towarzyszącą. Prawda jest taka, iż obawiałam się spekulacji ludzi choć tak naprawdę nie powinny mnie one obchodzić. Tak więc teraz spędzę co najmniej godzinę w towarzystwie praktycznie obcych osób. Jupi! Jak na zbawienie obok mnie pojawił się kelner z tacą. Od razy zgarnęłam dwa kieliszki z szampanem. Pierwszego wypiłam jednym haustem nim młody chłopak z obsługi zdążył się oddalić. Bąbelki zaszumiały mi w głowie, ale to działało na moją korzyść. Umieszczając na twarzy sztuczny uśmiech podeszłam do stolika. Przywitałam się i zajęłam miejsce. Siedziałam pomiędzy starszą kobietą koło sześćdziesiątki, która z tego co pamiętam była żoną jednego z założycieli fundacji. Natomiast krzesło po mojej prawej stronie nadal było puste. Mimo moich obaw padło jedynie jedno pytanie dotyczące Adama. Po wygłoszeniu kilku przemów przez dyrektorów i sponsorów podano pierwszy posiłek. Nie jadłam cały dzień więc mój brzuch przyjął go z wielkim uznaniem. Miałam zamiar wrócić do domu po upływie godziny, jednak gdy to nastąpiło perspektywa spędzenia kolejnego samotnego wieczoru nie była już tak wspaniała. Zdecydowałam się zostać jeszcze troszkę, tym bardziej iż towarzystwo pani Blackwood, a właściwie Lidii- kazała mi się zwracać do siebie po imieniu, było bardzo miłe. Kobieta wyciągała ciekawe historie jak z rękawa, a poza tym była bardzo na czasie. Rozmawiało mi się z nią jakby była moją wieloletnią koleżanką. Dodała mi otuchy w sprawie poszukiwań mojego męża. Wspomnienie o nim spowodowało pojawienie się łez i w efekcie końcowym skutkowało rozmazanym makijażem. Przeprosiłam wszystkich i udałam się do łazienki. W środku nie było nikogo. Weszłam do pierwszej kabiny, a gdy miałam już wychodzić usłyszałam rozmowę. Może bym się nią nie zainteresowała gdyby nie dotyczyła mnie i Adama. Sądząc bo głosach prowadziły ją dwie, raczej młode, kobiety i wcale nie starały się mówić cicho.
- Widziałaś kto zjawił się na przyjęciu.- Zaczęła pierwsza. Nazwałam ją pani X.-
- Nie.- Odezwała się druga. Pani Y. -
- Madeline Stone.
- Sama?
- Tak.
- Mówią, że jej mąż nie żyje lub ukrywa się za granicą przez przekręty, które zrobił.- Czułam jak zagotowała się mi krew.-
- Myślisz, że ta cała historia z katastrofą lotniczą została wymyślona?
- To bardzo prawdopodobne. Choć z drugiej strony nie wyglądał na takiego który musi się posuwać do takich sztuczek. O mój boże. Słyszałaś powiedziałam posuwać.- Zaszczebiotała jedna, po czym obie wybuchły śmiechem. Przewróciłam oczami. Postanowiłam zostać w ukryciu i nie ujawniać swojej obecności.-
- Mmm... wiesz kogo ja bym chętnie posunęła, a raczej on mnie...- Kontynuowała pani Y.
- No kogo?
- Adama Stone'a. Szkoda, że to nie będzie na razie możliwe, ale kiedyś... kto wie.
- Słyszałam, że zna się na rzeczy.- Nastała wymowna cisza, po czym obie przesadnie głośno westchnęły. -
Potem usłyszałam zamykanie drzwi. Wyszłam ze swojej kryjówki. Umyłam ręce i poprawiłam makijaż, który jeszcze jakoś się trzymał. Opuściłam łazienkę nim znów stałabym się świadkiem rozmów o moim mężu.
Wróciłam akurat w chwili gdy zespól zapraszał wszystkich na parkiet do tańca. Część oficjalna została zakończona. W drodze do stolika rozglądałam się wokół. Pierwsza piosenka była zazwyczaj tym momentem, w którym panie pragnęły ruszyć na parkiet, aby zaprezentować zgromadzonym swoje kreacje. Natomiast ich towarzysze byli zbyt zajęci rozmową, która zazwyczaj dotyczyła spraw biznesowych. To kolejna charakterystyczna cecha tego świata, w którym tak trudno było mi się odnaleźć. Państwo Blackwood mijali mnie gdy byłam już niedaleko naszego stolika. Natomiast przy nim czekała na mnie niespodzianka. Później okazało się czy była ona miła czy nie.
CZYTASZ
Łzy Słońca. Zaćmienie cz. 1/ Olśnienie cz. 2/ Turbulencje cz. 3
RomanceOna - 25- letnia zwyczajna dziewczyna, wkrótce ma zostać jednym z architektów wnętrz w firmie Art, Beauty and Desing. Wszystko co ma osiągnęła swoją ciężką pracą. Marzy jej się wielka miłość. On - 28-letni bogaty, przystojny, biznesmen, twórca f...