Oto przed państwem 17k słów (mój rekord). Jeśli będzie zacinać, a rozdział nie będzie kończyć się moją notatką, to wyrzućcie go i dodajcie do biblioteki z powrotem.Gdyby ktokolwiek jeszcze do niedawna powiedziałby mi, że tak to się skończy, to w życiu bym mu nie uwierzyła.
Westchnęłam głośno, przyglądając się fotografii, która już od dawna miała specjalne miejsce na moim oknie. Każdy pieprzony dzień był dla mnie męczarnią i czymś zupełnie dla mnie niewiadomym. Moje życie jakby dosłownie się skończyło. Nie było już nic, co wiedziałam, czego byłam pewna. Wszystko stało pod ogromnym znakiem zapytania, a ja stałam w środku niego i zastanawiałam się o co chodzi. Pogładziłam dłonią krawędzie różowej ramki, przechodząc po tym na szkło, na którym zostawiłam odbite ślady palców, a obraz zrobił się mniej wyrazisty. Pchnęłam je mocniej do przodu tak, aż w końcu złożyło się w pół i zaczęło przylegać to szyby w oknie. Następnie przeniosłam wzrok na wysuszone kalie. Piękne, ślubne i drogie białe kwiaty, które jedyne czego w tym momencie były pozbawione, to barwy. Mogłabym rzec, że ich uroda nie uległa zniszczeniu, chociaż to nie było prawdą. Matko, jaki to był cudowny kwiat. Marzyłam, aby stał tak do końca mojego istnienia. Chociaż były wyschnięte, to byłam pewna, że nadal w nich są zawarte uczucia.
Przejechałam dłonią po przedramieniu, gładząc swoją koronę. Pamiętałam ten ból i to bardzo dokładnie. Każde wiercenie, dźgnięcie, zranienie. Obrazki na ścianie u Jareda, wystawy, które oglądałam, on siedzący na zwykłym, domowym krześle i wycierający swój tatuaż o ręcznik jednorazowy, pozbywając się z swojej dłoni wypływającego uczucia. Moja krew, mój krzyk, pot na czole Jareda, starający się jak najbardziej mógł, moment, w którym dotknął mojej dłoni, abyśmy mieli naszą wspólną królewską fotografię.
Bon na tatuaż wyglądał tak samo jak mój. Leżał obok fotografii i kalii. Wszystko mi przypominało jego. I może to fakt, że nie mogłam wychodzić z domu, powoli dostawałam szału i białej gorączki, a może zwyczajnie po prostu tak cholernie mi go brakowało, a w mojej głowie miałam zbyt wiele pytań.
To wszystko rozkładało się na czynniki pierwsze każdego dnia. Nic nie działo się od razu. Każde następujące chwile wzmagały coraz mocniej moje zakłopotanie. Wszystko po prostu mijało, a ja marnowałam swój czas, mój ostatni czas, aby spędzić go z osobą, którą kocham.
Tego dnia po wyjściu mamy Ethana nie mogłam się pozbierać. Na dodatek w głowie miałam słowa Bestii, który kazał mi wybierać, oraz mojej matki, która zaproponowała mi jedyną ugodę na pozostanie w Wirginii.
Jednak nie brałam tej opcji pod uwagę. Ostatnie, czego chciałam to ograniczać Bestię w jego decyzjach. Chciałam, aby nasz związek opierał się na wzajemnej symbiozie i nie miałam zamiaru nawet zabraniać mu czegokolwiek. Pokochałam go właśnie takiego i nie wyobrażałam sobie, aby musiał to przeze mnie zmieniać. Wtedy nie byłby moim Davidem Jenkinsem. Także plan zostawienia gangu nie wchodził w grę. Został pozbawiony pokera, co zabrało mu część jego duszy i dało się to zauważyć, więc powinien sam za siebie decydować. Wolałam już wyjechać do Ohio i żyć oddzielnie, niż być z nim i wiedzieć, że nie jest przy mnie do końca szczęśliwy i spełniony.
Tak bardzo chciałam chociaż spróbować. W głowie miałam jedynie to, że może zgodzi się przeczekać czas, do momentu wyjazdu, a później zdecydujemy. Zdawałam sobie sprawę, że może nie chciałby się przywiązywać, potem czuć odrzucenie, bo nie udało nam się przetrwać tej odległości. To była nasza wspólna decyzja, jednak skłaniała się ona za bardzo w jedną stronę. Czy poważnie uważał mnie za hipokrytkę, bo chciałam wylecieć? Od zawsze wiedziałam, że jest on człowiekiem głęboko na dnie, który nie da rady sam się podnieść, ale nie spodziewałam się, że będzie chciał pociągnąć mnie w to razem z nim.
CZYTASZ
The Beast - JUŻ W SPRZEDAŻY
Teen FictionWrócił, jednak go nie znali. Jego imię, pochodzenie, przeszłość. Nic nie było o nim wiadome. Więc, dlaczego siał postrach wśród mieszkańców? Vivienne nie wierzy, że jest taki zły, ale co będzie, gdy Bestia pokaże swoje rogi? Lub co gorsza...prawdziw...