2.4.Jak Rose z Titanica.

12.4K 502 445
                                    

       








Od ostatnich wydarzeń minęło parę dni i nim się zorientowałam, była już moja upragniona sobota. Chociaż rzekłabym, że czas nie leciał tak szybko, jak kiedyś. Faktycznie, ludzie dali mi spokój, nie odzywali się, nawet Travis odpuścił. Jednak te dni były dla mnie czymś innym, stały się cięższe, niż pozostałe.

Obserwowałam moich dawnych przyjaciół, jak świetnie się ze sobą bawią. Felixa na snapie, gdzie udostępniał to, co robią w piwnicy i w lesie. Siedzą, dobrze się bawią, wraz z innymi dziewczynami i Patricią. Szczęśliwi, że przecież mają siebie nawzajem. I nie wiedziałam czemu, ale dołowało mnie to. Chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że tam nie pasuje, to z dnia na dzień moje serce pękało coraz mocniej i mocniej, a sądziłam, że już mi przeszło. Czy da się tak stanąć na parę miesięcy i gapić się na to, jak inni cieszą się z życia beze mnie? Czy to już depresja? Głupia ja. Od razu powinnam się zorientować, że tak to się skończy. Mój podły nastrój przeniósł się chyba na wszystkich w tym domu. Ilekroć ktoś próbował ze mną rozmawiać, to zaraz zamykałam mu drzwi przed nosem. Byłam sfrustrowana za to, że wtedy postąpili właśnie tak, a nie inaczej. Że nie dali mi szansy, aby siedzieć z moją ekipą, że nie pokazałam, że są dobrymi ludźmi i że ja żyje tylko, bo jestem z nimi.

Straciłam energię, chęci, plany. Tak naprawdę zdawałam sobie w tym momencie sprawę, że na świecie nikt nie byłby otwarty dla mnie. Mimo wszystko, postanowiłam umówić się z Tommym. To chyba była najbliższa osoba, która w moim sercu tliła jakiś promyk światła, że być może przy nim poczuje się radosna. Dawno nigdzie nie wychodziliśmy, a kiedyś robiliśmy to częściej, dlatego zgodziłam się na to spotkanie. Po prostu - potrzebowałam komuś popieprzyć nad uchem i być pewna, że ta osoba mnie wysłucha.

Wiedziałam, że nigdy nie będą to rodzice, bo przecież oni sami spowodowali, że stoję właśnie w tym miejscu. Miał po mnie przyjechać jak za starych, dobrych czasów. Cieszyłam się, że nie spędzę soboty w domu, gapiąc się, jak moja rodzinka próbuje się dowiedzieć, co się ze mną dzieję, a ja zgrabnie odpycham ich wszelkie próby przedostania się do mojego zgniłego serca.

Leżałam na plecach, myśląc nad wszystkim, co się wydarzyło przez ten rok. Jebany rok. Nigdy w moim życiu nie było tyle pozytywnych i negatywnych emocji. Wszystko za sprawą jednego kolesia, który faktycznie potrafił wszystko odmienić. Przypomniałam sobie wszystko od samego początku tak naprawdę. Zaczęłam wplątywać w to jego przesłanki, odnośnie naszych dziadków. Ten pokerowy gnój. Mieliśmy być pokoleniem wielkich hazardzistów, trzymać się razem, a on tak łatwo potrafił mnie odrzucić...dlaczego?

Zabrałam fotel z biurka i przesunęłam go do szafy. Zaczęłam szarpać w jej głębi i szukać po kieszeniach płaszczy, aż w końcu znalazłam to, czego szukałam. To był kolor - ułożenie kart, które Foster podarował mi po mojej pierwszej przegranej z Bestią. Przyjechał wtedy pod moją szkołę i Patrick zorientował się, że gram. Miał na sobie kier...słodkie, nic nie znaczące serduszka, które zwiastowały wtedy moje cierpienie, które potem przerodziło się w przyjaźnie i poświęcenie...i kłopoty. Myślałam wtedy, że mają coś w sobie, dzięki czemu mnie słyszy, a okazało się, że po prostu aż tak udawało mu się mnie szpiegować. Teraz doskonale wiedziałam, że to zwykłe karty, z jakieś losowej talii, które postanowił mi podarować.

Podeszłam do szuflady, z której wyjęłam nasze wspólne zdjęcie. Alice oddała mi je, po odkryciu prawdy. Tak, talia na fotografii, była tą samą, którą trzymałam właśnie w dłoni. To był dokładnie ten sam dzień. Dzień mojej pierwszej przegranej i zapowiedzi czegoś, co zostawiło piętno na mojej duszy. Ten dzień, tak wspaniały...powinien nigdy nie nastąpić. Włożyłam zarówno kolor jak i fotografię do mojej torby, zarzucając ją na ramię.

The Beast - JUŻ W SPRZEDAŻYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz