3.26. Zawsze zakochuje się w nieodpowiednich facetach.

9.8K 367 79
                                    




Melancholijnie obróciłam kolejną stronę w moim zeszycie. Czytałam literki, próbując się skupić na kontekście zdań, które sama niegdyś napisałam. Aż dziwnie, bo kompletnie nie potrafiłam sobie przypomnieć momentu, w którym bym właśnie te zdania skrobała. Tak to już jest, jak nauczyciel ślepo dyktuje ci zdania, które może i nawet powtórzyć dwadzieścia tysięcy razy, a ty nic, nawet się nie zorientujesz, że masz kilka takich samych sekwencji w zeszycie, różniących się tylko nic nie znaczącymi dla tych kwestii przyimkami, zaimkami, czy jak to tam się nazywało. Wiosna kwitnęła w najlepsze, szkoda, że to co się działo za oknem, nie odzwierciedlało w żadnym procencie nawet mojego serca. Czułam się, jakby dosłownie rozrywało mi je coś na małe strzępy, co sekundę, coraz bardziej. Humor zamiast się poprawiać, stawał się coraz gorszy, a mój blady uśmiech nawet nie działał, bo po prostu już go nie było.


W nocy, gdy wróciłam pijana do domu, jeszcze po kilku godzinach obracania się na boki napisałam do Skipa Fangmanna, czy dotarł bezpiecznie do centrum, na co przytaknął i na tym nasza rozmowa się zakończyła. Trochę jeszcze popisałam z dziewczynami przez ostatnie dni, a tak to nikt się nie odzywał i ja też tego nie robiłam. Korciło mnie, aby co sekundę spoglądać na wyświetlacz, liczyłam, że może znajdę na nim jakieś słowa przeprosin, rozmyślenia się, czy cokolwiek. Jednak wiedziałam, że nie mam na co liczyć i też nigdy się na swoich własnych podejrzeniach nie przejechałam. David po prostu miał swoje życie, w którym nie było dla mnie miejsca.


Przewertowałam kartki po raz kolejny, skupiając się na wytłuszczonych nagłówkach, które zawsze zakreślałam na pastelowo. I na co mi było znać jakąś literaturę angielską? Wszystko było napisane jakimś starodawnym językiem i wydawało mi się, że autor celowo chciał nam utrudnić życie, abyśmy zastanawiali się nad sensem każdego zdania dwadzieścia razy, zanim właściwie je zrozumiemy.


Tak więc od paru ostatnich dni nie robiłam nic innego jak właśnie ślęczenie nad książkami i powtarzanie do egzaminów końcowych, które miały się odbyć już lada moment. Rodzice przynajmniej dali mi święty spokój, gdy zobaczyli, że zaczęłam brać na poważnie to całe Ohio. No i został mi jeszcze ten przeklęty list motywacyjny do napisania, co było chyba najgorszym z najgorszych wspomnień każdego już dorosłego człowieka. W niemalże każdym filmie dla nastolatków jest pokazane jak główne bohaterki piszą swoje wypracowanie, że nie wiedzą kim być w przyszłości, że chcą żyć chwilą, starać się zrozumieć siebie i inne tego typu durnoty, za które niby magicznym cudem dostają się na nawet najwyższe uczelnie, chociaż ich teksty są oklepane i przynajmniej siedemdziesiąt procent ludzi napisałoby coś podobnego, więc każdy miałby szanse się dostać. Jednakże ja nie miałam kompletnie żadnego pomysłu co mam opisać. Życie gangu? Może fakt, że jestem małoletnią milionerką, tylko za zgorszoną sławą mojego dziadka. W sumie, to całkiem oryginalny pomysł, jakby nie patrzeć.


-Znowu się uczysz?


Nie musiałam się nawet obracać. Głos tej kobiety towarzyszył mi przez całe życie i rozpoznałabym go nawet w największym tłumie ludzi, na drugim końcu świata. Zapewne moja mama stała teraz oparta o framugę drzwi, jak to zwykle miała w zamiarze, lekko uginała się na prawym kolanie, a ręce miała założone na klatce piersiowej. To nigdy się nie zmieniało.


-Znowu ci coś nie pasuje? - burknęłam oschłym tonem, udając, że czytam dalej tekst w zeszycie. Nie miałam dobrej relacji z rodzicami od momentu odczytania testamentu dziadka. Wtedy skończyło się wszystko, włącznie z naszymi rozmowami, nawet tymi w trakcie wspólnych posiłków. Nalegali, abym ponad wszystko zrzekła się spadku, jednak ja nie miałam takiego zamiaru. Oni lubili kontrolować. Wiedzieli, że w tym momencie jestem bogata i mogę odejść od nich w każdej chwili, nie zaakceptować decyzji o Ohio i wynająć własne mieszkanie, znaleźć pracę i jeszcze na dodatek studiować w Hampton, albo Richmond. Wszystko miałam na wyciągnięcie ręki i tego właśnie się bali. Śmieszne, że wszystko zawsze musiało być po ich myśli. Matka jedynie ciężko westchnęła, a później tylko słyszałam skrzypiące panele, gdy stąpała po nich w swoich jak zwykle białych skarpetkach. Następnie usiadła na skraju łóżka tak, że widziałam ją kątem oka, ale wzroku i tak nie zwróciłam w jej stronę. I ona doskonale wiedziała, że nie czytam w tym momencie tej jakże nieciekawej strony w zeszycie.


The Beast - JUŻ W SPRZEDAŻYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz