LXXXVI

1.1K 51 2
                                    


-Amber!- Krzyknęłam w stronę dziewczyny która wolnym krokiem zaczęła oddalać się wraz z swoim chłopakiem od ogniska. Odwrócili się w moją stronę, chłopaka jak zawsze z posępną miną, za to blondynka uśmiechała się pogodnie pokazując przy tym rządek śnieżnobiałych zębów których jej tak zazdrościłam.- Mam coś dla was.- Sięgnęłam do tylnej kieszeni wyjmując z niej niewielką kopertę. Para spojrzała po sobie po czym dziewczyna niepewnie chwyciła kopertę i otworzyła ją.

-Bilety lotnicze?- Spytała.- Nie rozumiem.

-Uznałam, że przydadzą wam się krótkie wakacje.- Uśmiechnęłam się wesoło z zadowoleniem.

-Niedawno z jednych wróciliśmy.- Odezwał się Dylan podejrzliwie mi się przyglądając w przeciwieństwie do blondynki, która wydawała się być zadowolona z prezentu.

-Tak, ale ostatnio dużo się działo.- Westchnęłam udając przybitą.- Poza tym, przegapiłam urodziny Amber, więc powiedzmy, że to taki spóźniony prezent.- Posłałam dziewczynie uśmiech który odwzajemniła a następnie rzuciła mi się na szyję prawie nas przy tym wywracając. Zaśmiałam się z reakcji dziewczyny.

-Dziękuję.-Odsunęła się łapiąc chłopaka za dłoń i wyjęła bilety z koperty by spojrzeć na czas i miejsce.

-Samolot jest w ten weekend, wylatujecie jutro rano.- Niecałe dwa dni. Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej gdy zobaczyła dokąd mają polecieć.

   Zaczęła podskakiwać jak mała dziewczynka i złożyła szybkiego buziaka na ustach chłopaka który nadal spoglądał na mnie nieufnie. Następnie podeszła do mnie i dała mi buziaka w policzek, po czym pędem ruszyła do pozostałych, pochwalić się prezentem.

   Odwróciłam się również w tamtym kierunku z delikatnym uśmiechem, ale nie ruszyłam się z miejsca czując na ramieniu dłoń chłopaka.Spojrzałam przez ramię na Dylana który słusznie coś podejrzewał, nie zamierzałam mu jednak niczego mówić, jak i nikomu innemu.

-To wcale nie jest prezent?- Bardziej stwierdził. Doskonale znał odpowiedz.- Co się dzieje?- Spytał, ale ja milczałam.- Lilian.-Uśmiechnęłam się delikatnie. Dylan rzadko zwracał się bezpośrednio do mnie, a jeszcze rzadziej używał mojego imienia.

   Spojrzałam na przyjaciół, którzy mimo ciężkich kilku ostatnich tygodni, zdawali się dobrze bawić. Byli uśmiechnięci, szczęśliwi. Jace jak zawsze robił z siebie durnia skacząc dookoła ogniska opowiadając jedną ze swoich historii żywo przy tym gestykulując a w dłoni trzymał puszkę piwa. Pozostali co chwila śmiali się, ale nie z historii, a z samego chłopaka.

   Uśmiechnęłam się na ten widok a na policzku poczułam płynącą łzę. Tak bardzo chciała bym zawsze móc to podziwiać. Szczęśliwych przyjaciół.

-Zaopiekuj się Amber.- Powiedziałam pół szeptem i przetarłam dłonią policzek. Chłopaka jednak to zauważył.- Proszę.- Spojrzałam przez ramię w stronę Dylana.

   Niepewnie skiną na znak zgody i zabrał dłoń z mojego ramienia wiedząc, że nic więcej się nie dowie. Wydawał się być zmartwiony a co najdziwniejsze, nie martwił się o małą, radosną, blondynkę przy ognisku a o mnie.

   Było to dość miłe. Nie wiedziałam czemu zawsze traktował mnie chłodniej niż pozostałych i to małe ciepło w jego spojrzeniu było przyjemne, bo pierwszy raz mogłam dostrzec, że nie żywi do mnie samej urazy z niewyjaśnionej dla mnie przyczyny.

   Stałam w miejscu jeszcze przez chwilę, gdy Dylan dołączył do pozostałych. Myślami cały czas wracałam do swojego snu i w jaki sposób przekonać wszystkich by opuścili miasto. Nie miałam takiej mocy, ale był ktoś kto był w stanie to zrobić.

   Alfa. Tylko on. Musiałam go przekonać nie mówiąc mu całej prawdy, ale tak by sam również niczego się nie domyślił.

~~~~~

   Weszłam do biblioteki w której jak się spodziewałam zastałam Arye. Podeszłam do kobiety siedzącą w fotelu i czytającą jedną z książek którą ostatnio ze sobą przywiozła.

-Wspominałaś, że nie jesteś tak silna jak kiedyś, mimo należenia do sabatu. Co to znaczy?- Spytałam opierając się o stół i przeglądałam strony jednej z znajdującej się na nim książki.

-Wiedzmy można powiedzieć, że również są istotami stadnymi. - Zamknęła książkę spoglądając w moją stronę.- Nasza moc nie jest w całości indywidualna. Jest powiązana z sabatem, im większy jest tym potężniejsza jest moc jednostki i grupy.

-Czy ja też mogę należeć do waszego sabatu?- Spytałam odwracając się w stronę kobiety.

   Arya podniosła się ze swojego miejsca i podeszła bliżej mnie przyglądając mi się uważnie.

-Nasza moc pochodzi z źródła energii którą jest sabat. Twoja moc nie jest jednak od tego zależna. Ty jesteś swoim własnym źródłem. Nie potrafię tego zrozumieć, ale nie potrzebujesz sabatu by zwiększyć swoją moc. Rozwija się ona wraz z tobą, twoim szkoleniem i jej używaniem.

-Ale mogę należeć do sabatu?

-Tak. Oczywiście. Ale to nie zmieni twojej siły. Twoja moc się nie zwiększy.- Westchnęłam mając nadzieję, że jednak nie to usłyszę choć nie miałam za wielkiej nadziei.- Na początku każde użycie magi sprawiało Ci kłopot. Złe samopoczucie, to główny skutek jaki odczuwałaś. Traciłaś przytomność przy nadużyciu mocy, ale z czasem mogłaś używać jej coraz więcej i częściej bez odczuwalnych konsekwencji.

   Pokiwałam ze zrozumieniem głową kierując się ku wyjściu. Miałam nadzieję że sabat zwiększy moją moc dzięki czemu nie będę musiała obawiać się porażki. To jednak jest niemożliwe, musiałam więc znaleźć inny sposób by sobie z tym poradzić.

~~~~~

   Tak jak podejrzewałam, przekonanie Alfy nie było łatwe, a wręcz niewykonalne. Siedziałam w fotelu na przeciw mężczyzny który powoli zaczynał tracić cierpliwość i nawet tego nie ukrywał.

-Powtarzam Ci po raz kolejny Lilian, nie. Jak mam twoim zdaniem namówić tysiące mieszkańców do opuszczenia miasta. Mają tu domy, rodziny, pracę. Daj mi powód, powiedz coś co było by podstawą do ewakuacji a spełnię twoją prośbę, ale nie zrobię nic ze względu na twoje widzi mi się.- Westchną opierając się na fotelu.

-Proszę. Niech Pan to zrobi. Mam przeczucie, że zdarzy się coś złego.

-Przeczucie? Lili nie mogę bazować na twoim przeczuciu.- Przetarł dłonią twarz.- Gdybyś miała wizję. Wiedziała co się stanie, to co innego, ale przeczucie?

-Niech mi Pan zaufa...

-Starczy!- Przerwał mi uderzając dłonią w blat.- Jeśli nie masz podstaw bym podjął takie kroki to uważam tę rozmowę za zakończoną.

   Zacisnęłam dłonie w pięści i wyszłam z pomieszczenia trzaskając przy tym drzwiami. Wyjrzałam za okno gdzie słońce niedługo zacznie zachodzić. To była ostatnia deska ratunku, jeśli nic nie mogłam tu zdziałać, będę musiała zatrzymać ich jak najdalej od miasta, to jedyne wyjście.

   Ruszyłam do swojego pokoju w którym przebrałam się w coś bardziej wygodnego. Związałam włosy i ostatni raz spojrzałam w lustro. Muszę to zrobić.

   Wyszłam z budynku kierując się w stronę polany na którą uwielbiałam chodzić. Zatrzymałam się jednak na linii drzew i ostatni raz zerknęłam na miasto.

   Wyciągnęłam przed siebie dłoń i zamknęłam oczy. Skupiłam się na zaklęciu które znalazłam w książkach o widzących a w jednej chwili poczułam się słaba. Upadłam na kolana gdy zaczeło mi się kręcić w głowie, ale wiedziałam, że mi się udało.

   Wyciągnęłam znów przed siebie dłoń, tym razem napotykając opór i gorąc. Bariera nie była widoczna. Nikt z zewnątrz nie dostanie się do środka, nie żywy, Cienie lub Nocni. Bariera choć przezroczysta była jak żywy ogień który pochłaniał wszystko co chciało by przedostać się do środka. Z wydostaniem się na zewnątrz nie powinno jednak być żadnego problemu, tak myślę.



Pełnia KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz