LVIII

1.8K 84 2
                                    

   Otworzyłam oczy by po chwili znów je zamknąć z powodu ostrego światłą, po chwili jednak udało mi się przyzwyczaić do jasności. Rozejrzałam się, widziałam wcześniej podobne pomieszczenie, podobne do tego w którym znajdowała się Isabell. Podniosłam się na łokciach i zerknęłam na leżącą na fotelu obok książkę, dźwignęłam się i złapałam za przedmiot. „Romeo i Julia" jedna z moich ulubionych książek. Otworzyłam na jednej ze stron gdzie ukazał mi się kawałek tekstu

-„Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna! Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem! Wnijdź, cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę,która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś od niej piękniejsza. „-Przeczytałam tekst podnosząc wzrok znad stron gdy do pomieszczenia ktoś wszedł.

-Obudziłaś się.- Chłopak podszedł bliżej zajmując miejsce gdzie wcześniej leżała książka.- Jak się czujesz?

-Dobrze.-Zamilkliśmy, nie wiedziałam co powiedzieć, czy był zły? Nie wyglądał, ale jestem pewna, że jest.- Dziękuję.- Zerkną w moją stronę zdziwiony.- Uratowałeś mnie.- Wyjaśniłam widząc niezrozumienie w jego oczach.

-Nie mi powinnaś dziękować, to Jace i Dylan Ci pomogli.

-Nie, to ty mnie uratowałeś, gdyby nie ty, wątpię bym nadal tu była.

-Czemu tam przyszłaś?- Spytał z bólem.

-Chciałam Ci pomóc.

-Jak? Popełniając samobójstwo, myślisz, że to by mi pomogło?- Złość i rozpacz była bardzo dobrze wyczuwalna, jak teraz o tym pomyślę, tak to wyglądało, jak żałosny akt desperacji.

-To samo powiedział Dylan... Lubisz Szekspira?- Odezwałam się po kilku długich minutach milczenia.

-Nie miałem okazji wcześniej niczego przeczytać. Amber wczoraj przyniosła tą książkę, trochę się nudziłem.- Podrapał się po karku speszony. Zerknęłam na okładkę z tyłu gdzie znajdowały się moje inicjały, a więc jednak jej nie zgubiłam.

-Siedziałeś tu cały czas?- Przytakną.- Jak długo byłam nieprzytomna?

-Cztery dni, straciłaś sporo energii a dobiło Cię to zaklęcie które rzuciłaś na koniec. Ramię też się przyczyniło, masz kilka szwów ale rana była głęboka.- Spojrzałam w wskazanym kierunku by dopiero teraz zauważyć bandaż.

    Zerknęłam na tekst gdy znów otworzyłam książkę na losowej stronie.

-„Zdradne są kroki za śpiesznie podjęte. „

-Nie mogę się nie zgodzić.- Blondyn uśmiechną się.

-Tak mi jakoś się otworzyło.- Wywróciłam oczami z udawaną urazą by po chwili lekko się zaśmiać. Chłopak wyją mi z ręki książkę by podobne jak ja otworzyć na losowej stronie.

-„Tak, bracie, płomień spędza się płomieniem, Ból dawny nowym leczy się cierpieniem..."- Westchną zamykając książkę i odkładając na stolik.- Chyba nie lubię tej książki.- Zaśmiałam się gdy chłopak rozsiadł się wygodnie na fotelu opierając się o oparcie.- A ty, lubisz ją?

-Skłamię jeśli powiem, że nie.

-Naprawdę?-Zdziwił się odwracając głowę w moją stronę.- Co jest w niej takiego fajnego?

-Sama nie wiem... po prostu lobię tę historię.

-Tragiczna miłość.

-Nie, głupia śmierć.- Zaśmiał się, ale przestał widząc moją poważną minę.- Tak bardzo się kochali by popełnić samobójstwo...- Zaczęłam tłumaczyć zauważając niezrozumienie ze strony chłopaka.- ...ale czy na pewno to była miłość? Może zadurzenie, lub wizja posiadania zakazanego owocu. Jak dla mnie sam motyw romansu nie jest pociągający, raczej śmierć. Czy tak bardzo zależało im na sobie, czy to przyzwyczajenie, chęć udowodnienia czegoś bliskim, czy gdyby nie zaślepienie pseudo miłością, posunęli by się do tego, wątpię.

-A co jeśli naprawdę się kochali?- Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzą, no właśnie, co wtedy?

-To dopuścili się największej możliwej głupoty, gdy kogoś kochasz,robisz wszystko by być szczęśliwym, by ta osoba była szczęśliwa.-Wyznałam patrząc prosto w oczy Williama. To było szczere, właśnie tak postrzegałam znaczenie miłości. Nie wiele jej w życiu zaznałam, porzucona przez matkę, straciłam ojca, i wychowała mnie obca kobieta, która jako jedyna okazywała mi miłość, ja również ją nią darzyłam, niezaprzeczalnie. Kochałam Amber, była dla mnie jak rodzina, siostra, ale to wszystko, to jedyne osoby które darzyły mnie tym uczuciem i które ja nim darzyłam. Teraz, gdy William siedzi na wprost mnie, uważnie mi się przyglądając, mam wrażenie, że sam zastanawia się nad znaczeniem słowa „Miłość".

   Ciężko było mi go rozgryźć, choć chciałam wiedzieć, co czuje, co myśli, był jedną z tych nielicznych osób z których nic nie mogłam wyczytać. Sam również nie jest na tyle otwarty bym mogła się tego dowiedzieć bezpośrednio od niego, wtedy też z pomocą,często nadchodzi mi Jace, tak jak teraz, gdy wraz z moją przyjaciółką, i jej „przyjacielem" wręcz wbiegł do pokoju rzucając się na mnie i mocno ściskając, co poskutkowało dawką bólu w wcześniej wspomnianym ramieniu.

-Tak bardzo przepraszam Lili, mogłem iść z tobą, nie zostawiać samej...- Chłopak odsuną się kawałek i rozpoczął jak zawsze własny monolog którego nikt nie miał ochoty słuchać, ale nie powiem, rozbawiło mnie to, widok tak bardzo zmartwionego Jeca, to była nowość.

-Nic się nie stało, sama jestem sobie winna.- Zerknęłam na chłopaka stojącego przy blondynce, który, aż dziwne, od naszej rozmowy kilka dni wcześniej, nie był tak zimny w stosunku do mnie. Nie udawał znudzonego, jak zazwyczaj, nie odwracał wzroku ignorując wszystko, patrzył w prost na mnie z zmarszczonymi brwiami, był zły,tego byłam pewna, ale nie do końca wiedziałam czemu. Sam powiedział, że mnie nie lubi, nic mi nie jest więc raczej nie mato związku z stanem Williama, więc czemu?

-Skoro masz się lepiej, my już pójdziemy.- William podniósł się z miejsca kierując się z wcześniej wspomnianym chłopakiem w stronę drzwi.

-Co? Dopiero przyszliśmy?- Oburzony Jace odwrócił się w ich kierunku, na co Dylan przewrócił oczami i podszedł do niższego chłopaka łapiąc go za kołnierz i ciągnąc za sobą do wyjścia.- No ej...Dylan... No weźcie...- Drzwi zamknęły się za całą trójką, ale nawet z zewnątrz dało się usłyszeć narzekanie chłopaka.

-Jak się czujesz Lili?- Dziewczyna usiadła na skraju szpitalnego łóżka, łapiąc moją dłoń.

-Bywało lepiej.- Zaśmiałam się i podciągnęłam do góry siadając w wygodniejszej pozycji.

-Nie udało Ci się, prawda?- Spytała zawiedziona.

-Wiedziałaś?

-Tak, Dylan od razu mi powiedział o czym rozmawialiście, chciał żebym przekonała Cię, że to zły pomysł, ale udało mi się go namówić by dał Ci szansę. - Przesunęłam się dając dziewczynie miejsce by położyła się przy mnie.- Szczerze, mieliśmy nadzieję, że twój pomysł jednak zadziała.

-Po części zadziałał.- Am zerknęła na mnie z zdziwieniem.- Kiedy ostatnio rozmawiałam z Panem Lannisterem powiedział mi jak wyglądała każda pełnia Williama. Podobno wpadał w szał, dosłownie, rzucał się na wszystko i wszystkich z pazurami. Tym razem było inaczej, nie tak jak wszyscy mówią. On mnie nie zaatakował, choć miał kilka sposobności. Z łatwością mógł mnie dogonić, ale nic nie zrobił, puki Cienie mnie nie zaatakowały. Wtedy też miał okazję.- Zastanowiłam się chwilę wracając pamięcią do wydarzeń sprzed kilku nocy.- Zamiast zaatakować mnie, uratował, a potem, zamiast od razu się na mnie rzucić, miałam wrażenie, że to skradanie się, to było tylko po to by dać czas Dylanowi i Jacowi.

-Czyli możliwe, że jednak bestia nie chce cię skrzywdzić?- Zastanowiła się przyglądając mi się niepewnie.

-Nie, on... chyba chce mnie chronić.

Pełnia KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz