LXXIV

1.4K 63 0
                                    

   Nie nawidzę tych okropnych snów. Nie cierpię tego uczucia braku kontroli nad własnym ciałem. Każdy sen był taki sam, a zarazem inny, ale nie dziś.

   Nie byłam w lesie, na polanie, na ulicy Gardnergon. Byłam w szpitalu. Stałam przed drzwiami na których widniał napis Lannister.

    Otworzyłam je i weszłam do środka. Blondwłosa piękność leżała na szpitalnym łóżku a do jej ciała podłączonych było wiele aparatur czy rurek. Podeszłam bliżej. Wydawało mi się, ale chyba była bledsza niż zazwyczaj, czemu?

   Złapałam Isabell za rękę, była zimna, wręcz lodowata. Czułam jak do oczu zaczynają napływać mi łzy. Spojrzałam na ekrany które zawsze wydają irytujące dźwięki. Nie zauważyłam nawet, że nie słychać nic innego jak jeden jednostajny dźwięk a po ekranie biegną tylko trzy proste linie.

   Upadłam na kolana chowając twarz w dłoniach łkając.

   Kiedy uspokoiłam płacz i postanowiłam wziąć się w garść, zabrałam dłonie z twarzy, ale nie znajdowałam się w szpitalnym pokoju.

    Była noc, księżyc wysoko na niebie i gwiazdy dookoła. Rozjeżdżam się, ale było za ciemno. Wiedziałam że jestem w miejscu którego dotąd nie widziałam, lub nie rozpoznawałam.

   Odwróciłam się słysząc za sobą wielki huk a po chwili krzyk i płacz dziecka. Widziałam budynek. Stał w pomieniach a kobieta która krzyczała, na kolanach przed płonącym domem zalewała się łzami. Ze środka dobiegał płacz dziecka, małego dziecka o ile nie niemowlaka.

   Ruszyłam biegiem w tamtym kierunku, ale co było dziwne, chciałam to zrobić i to zrobiłam. Nie byłam sterowana jak zawsze, to ja sterowałam.

    Podbiegłam  do budynku zasłaniając się od buchających płomieni. Kobieta rozpaczała, ale wydawało mi się, że mnie nie widzi.

   Wbiegłam do płonącego budynku ruszając w kierowana płaczem dziecka. Znalazłam je dwa pokoje dalej, ale przy łóżeczku w którym znajdowało się kilku tygodniowe niemowlę leżał mężczyzna. Nie oddychał, jego klatka się nie unosiła. Powoli zaczął dosięgać go ogień.

   Z bólem w sercu ominęłam ciało mężczyzny i podeszłam do łóżeczka, ale gdy chciałam chwycić dziecko, moje ręce nie były w stanie go dotknąć, tak jak by nie było mnie tam ciałem.

    Próbowałam dalej, po raz kolejny i jeszcze raz z tym samym skutkiem. Sfrustrowana upadłam na kolana przy łóżeczku dziecka które powoli rozpadało się przez płomienie które zaczęły wspinać się po drewnianej ramie a następnie po materiałach z pościeli w łóżeczku. Słyszałam płacz dziecka a później wręcz krzyk, ale nie byłam w stanie otworzyć oczu. Nie mogłam na to patrzeć.

   Zalewając się łzami krzyczałam z bezsilności aż płacz dziecka ucichł.

~~~~~~

   Obudziłam się z krzykiem. Czułam jak zalewam się łzami. Nie mogłam wyrzucić z głowy spalonego łóżeczka niemowlaka. Poczułam jak czyjeś ciepłe dłonie mnie obejmują i przyciągając do siebie. I choć wiedziałam, że to William nie mogłam przestać się szamotać. Wtuliłam się mocno w klatkę piersiową chłopaka gdy trzymał mnie mocno. Nie szczędziłam łez.

   Mogłam znieść wszystko. Zgliszcza miast, ataki, topienie się, ale to było za wiele.

   Cieszyłam się, że chłopak tu był. Byłam wdzięczna, że nic nie mówił, nie próbował mnie uspokoić czy pocieszyć bo to tylko pogorszyło by sytuacje. To, że mnie obejmował, był przy mnie w zupełności wystarczyło.

Pełnia KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz