LI

2.3K 101 3
                                    


   Wreszcie nadszedł ten dzień. Siedziałam w salonie czekając aż coś powie.

-Nie wiem od czego zacząć.- Westchnęła.

-Najlepiej od początku.

-Tak naprawdę, nie znalazłam Cię przypadkiem. Nie wiem czy słyszałaś o wojnie.-Kiwnęłam na tak, pamiętam jak William kiedyś o niej wspomniał.- Był to konflikt między dwiema rasami, zmienni i nocni. Twój ojciec, to on kazał mi się tobą zająć.

-Mój ojciec?-Spytałam zdziwiona.- Znałaś go?

-Tak, był przyjacielem mojego męża oraz wodzem.- Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia, wodzem?- Mój mąż był zmiennym, podobnie jak twój ojciec.- Zamknęłam oczy by uspokoić się i powstrzymać łzy które zebrały się pod powiekami. William położył dłoń na mojej ściskając ją lekko, co uspokoiło mnie nieco.- Zapewne ty również nie pamiętasz tych czasów chłopcze, ale na pewno słyszałeś o Juanie Headey.- Chłopak skiną głową.

-Był Alfą, przed moim ojcem.

-Tak, ale nie wiesz jednego. Twój ojciec, Juan oraz mój mąż przyjaźnili się od lat. Przed wielką wojną Jon był Betą ale Juan przekazał mu władzę. Od bardzo wielu lat wraz z Froyem mieszkaliśmy poza plemieniem, ale tuż przed wojną twój ojciec wezwał go a mnie prosił bym Cie chroniła.- Zwróciła się do mnie.- I robię to od prawie piętnastu lat.

-A ty, kim jesteś?- Uśmiechnęła się ciepło.

-Człowiekiem kochanie, zawsze byłam i będę człowiekiem.

-Ale Jace pozwiedzał, coś dziwnego.

-Tak, mimo, że jestem człowiekiem nie znaczy to, że nie mogę Cię chronić, moja profesja mi to ułatwia.

-Jesteś łowcą.- Odparł William, patrząc na kobietę.- Nie byle jakim, należysz do starego rodu.- Skinęła na znak zgody.- Zastanawia mnie jedno, dlaczego więc pomagałaś zmiennym?

-Nie polujemy na zmiennych, żyjemy z nimi w pokoju bo nikomu nie zagrażają, poza tym, nie mogła bym polować na pobratymców męża i gatunek córki.- Zachłysnęłam się powietrzem, mój gatunek.

-Czy ja...?

-Tak. Nie przeszłaś przemiany, co nie znaczy, że nie jesteś zmienną,twój ojciec był jednym z nich więc posiadasz ten gen.

-Czy...wiesz kto jest moją matką?

-Tak.- Przyglądała mi się uważnie jakby oceniała ile jeszcze informacji może mi przekazać.- Arya, Arya Headey.

-Headey?

~~~~~

   Siedziałam w pokoju, czekam aż Am wróci z zajęć, Jace przez najbliższy tydzień ma zostać w rodzinnym mieście więc całe dnie spędzam sama poza uniwersytetem. Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do tego wszystkiego.

   Jak się okazało, Grace nie spotkała mnie przypadkiem i przygarnęła, na dodatek jej wyjazdy na różnego rodzaju kursy czy szkolenia to tak naprawdę misje zlecone przez mojego ojca by mnie chronić. Wspomniany osobnik który nazywał się Juan Headey był Zmiennym, a dokładniej ich przywódcą tak jak jego przodkowie od kilku stuleci co za tym idzie ja również posiadam w małym stopniu ten gen, ale nie przeszłam przemiany więc nigdy nie zmienię się w zwierzę.

   Ojciec zginą ponad dekadę temu by mnie ochronić co do dziś kontynuuje Grace, której mąż również zginą w mojej obronie, podobnie jak prawie 1\5 całego klanu.

   O matce nie wiele się dowiedziałam prócz imienia i nazwiska, nie wiem czy nadal żyje, jeśli tak to gdzie, ani kim jest lub była.

-O czym znów tak myślisz?- Głos blondynki wyrwał mnie z zamyślenia.

-Niczym ciekawym. Jak było na zajęciach?- Spytałam siadając na skraju łóżka patrząc w jej stronę.

-Dzień jak co dzień, ale jest coś co zapewne bardziej cię zainteresuje.-Uśmiechnęła się i skinęła w stronę okna. Podeszłam do przezroczystej tafli i wyjrzałam na zewnątrz. Uśmiechnęłam się lekko i żegnając z dziewczyną wyszłam na zewnątrz do stojącego przy motorze chłopaka. Przywitałam się i nałożyłam kask którymi podał po czym zajęłam miejsce.

   Zatrzymał się na końcu leśnej dróżki która prowadziła nad rzeczkę.

-Dziwne miejsce jak na spotkanie nie uważasz?- Spytałam rozbawiona opierając się o kamień w ten sam sposób co ponad pół roku temu.

-Jestem sentymentalistą.-Zaśmiał się i zajął miejsce obok.- Cały czas mnie zastanawia, czemu wtedy nie uciekłaś, naprawę, chcę szczerej odpowiedzi.

-Bo nie miałam powodu do ucieczki, miałam takie ucieszcie, wtedy tego nie rozumiałam, ale czułam, że mnie nie skrzywdzisz.- Uśmiechałam się.

-Rozmawiałem z tatą.- Odezwał się po chwili.- Opowiedział wszystko prawie słowo w słowo co Grace.

-Kiedy u was byłam, wiedział, że to ja?

-Nie, wiedział o twoim istnieniu, o tym kto się tobą opiekuję,niejednokrotnie też współpracowali ale nigdy nic o tobie nie słyszał, nie wiedział też jak wyglądasz.-Westchną.- Jest jedna rzecz o której powinnaś wiedzieć. Od pierwszego dnia, gdy Cię poznałem, w twojej obecności wszystkie moje zmysły są przytępione, myślałem, że to ze względu na więź, ale było to dziwne, nie wyczuwałem twojego zapachu, choć na początku zdawało mi się inaczej, nie słyszałem pulsu, nie odczuwałem ciepłą, tak jakbyś nie istniała, ale nie ograniczało się to tylko do ciebie. W twojej obecności miałem pogorszony słuch czy wzrok, inne zmysły również oraz mniej odczuwałem tego drugiego, z wyjątkiem pełni.

-To źle?-Spytałam lekko zdziwiona.

-Nie wiem, ale myślałem, że dzieje się tak tylko ze mną. Jace i Dylan również to odczuwają. Myśleliśmy, że może ma to coś wspólnego z jakąś chorobą lub tym podobne, ale kiedy byliśmy w Gardnergon inni również to odczuli, dlatego ojciec Cie nie rozpoznał, ale zastanowiło go to wszystko. Teraz zyskał pewność co jest tego przyczyną.

-Co?- Spytałam zniecierpliwiona gdy zamilkł na dłuższy moment.

-Kiedy trafiłaś pod opiekę łowców twój zapach, cała twoja obecność została zamaskowana potężnym zaklęciem, ale wiem, że takie zaklęcia działają na jednostkę i mimo, że ojciec nic nie powiedział wiem, że jest coś więcej.

   Siedzieliśmy w ciszy, myślałam nad tym wszystkim, czemu wcześniej nic mi o tym nie powiedział, czy jest coś więcej co przede mną ukrywa, on, Grace czy ktokolwiek inny.

-Jak myślisz, jacy byli?- Spytałam sennie z opartą głową o ramię chłopaka. Nie musiałam mówić kogo mam na myśli, oboje wiedzieliśmy.

-Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem.

-Skąd wiesz?- Spytałam podnosząc głowę by mieć lepszy widok na jego twarz.

-Bo tyle poświecił, dla ciebie, dla nas wszystkich, a tylko najwspanialsi są gotowi do poświęcenia w imię czegoś wyższego, do poświecenia dla własnego dziecka.- Odpowiedział patrząc prosto w moje oczy, jego znów mieniły się tym pięknym prawie białym baskiem, uwielbiałam je.- Lilian? Oczy.

-Tak, są piękne, uwielbiam ten kolor.- Złapał moją twarz w dłonie.

-Nie moje, twoje oczy... Świecą!

Pełnia KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz