Rozdział 5

364 33 18
                                    


~Alec~
- Izzy, spóźnimy się przez ciebie... - mruknął Alec, patrząc na siostrę wgapiającą się w swoją otwartą szafę, jakby miało utworzyć się tam przejście do Narnii.

- Ta, ta... - mruknęła dziewczyna i machnęła ręką, nawet na brata nie patrząc.

- Iz. Ogarnij się w końcu, proszę.

- Ja, dopiero się zastanawiająca co na siebie nałożę, jestem bardziej ogarnięta niż ty teraz - powiedziała uszczypliwie dziewczyna, tym razem na brata zerkając. - Co to w ogóle ma być za strój?

Alec schylił głowę i obleciał wzrokiem swoje stare trampki, szerokie dżinsy i luźny sweter.

- Ale że o co chodzi? - spytał, nie bardzo rozumiejąc. - Zawsze tak wyglądam.

- Właśnie! - zbulwersowała się siostra. - Myślałam, że przeprowadzka na Brooklyn wpłynie jakoś na twój gust modowy. Skoro nadal masz być zrzędą, to myślałam, że chociaż dobrze ubranym.

Podirytowany Alexander przymrużył oczy.

- Pośpiesz się, tyle od ciebie oczekuję - mruknął na odchodne, zanim się zakręcił i wyszedł z pokoju siostry. Tym razem skierował się do pieczary należącej do jednego z braci.

Z całego rodzeństwa tylko Maxa Alec nie musiał pilnować. Młody wstawał, robił to co musiał, jadł śniadanie i razem z mamą jechał do swojej szkoły. Alexandra zawsze to zastanawiało: dlaczego musi tak strasznie pilnować tych starszych? Czemu ci są bardziej rozwydrzeni niż młodsi? Powinno być na odwrót.

- Śniadanie na stole - rzekł Alec, wchodząc bez pukania do pokoju Jace'a. Od razu musiał pomasować się po czole w geście powolnego tracenia wiary w ludzkość, szczególnie tą w jego wieku.

Blondyn leżący w samych gaciach na łóżku - pewnie nawet z wyrka nie wstał - spokojnie wgapiał się w swój telefon, energicznie w niego klikając.

- Jace! - warknął Alec.

- Shh... - uciszył go leniwym pomrukiem blondyn. - Piszę z Clary.

- Ale ty wiesz, że gówno mnie to obchodzi? - niebieskooki założył ręce na piersi. Rozglądnął się po pomieszczeniu.

Z wszystkich złych rzeczy na temat brata, jakie mógł powiedzieć, był szczęśliwy, że nie musiał wyzywać go od brudasów. Jace należał do czyściochów i Alec nigdy nie musiał chodzić po jego pokoju jak po polu minowym. W odróżnieniu od Izzy, u której na podłodze porozstawiane były ubrania i kosmetyki jak na wystawie.

- Poznam cię z nią i Simonem... - mruczał Jace. - Z Izzy siadamy z nimi na stołówce...

- Mhm... - Alec nie sprzeciwiał się, gdyż taka opcja bardzo mu się przyda. Nie będzie musiał na własną rękę poznawać nowych osób. Już ma załatwione miejsce w dżungli zwanej stołówką. - Jak sobie chcecie. Ale ja ci przypominam, że w naszej kuchni czeka śniadanie. I że się spieszymy. I że dalej nie masz na sobie nic prócz gaci, więc się ubierz - warknął pod koniec.

- Zaraz się ubiorę... - wymamrotał Jace, po czym nareszcie spojrzał na Aleca. - Kiedy wychodzimy do szkoły?

- Musimy zaraz! - zdesperowany Alec oparł się o framugę drzwi, jakby mdlał z goryczy. A może nie musiał udawać. I tak bolała go głowa.

- Blefujesz.

- Mamy tylko dwadzieścia minut!

- To kupa czasu - Jace, głupio zadowolony, znowu spojrzał w swój telefon.

- Wcale nie, bo nawet nie jesteś ubrany! - syczał niebieskooki. - A autobus nie będzie na nas czekał, wiesz?

- Pojedziemy następnym.

𝕎𝕚𝕝𝕝 𝕐𝕠𝕦 𝕊𝕞𝕚𝕝𝕖 𝕋𝕠 𝕄𝕖 𝔸𝕥 𝕋𝕙𝕖 𝔼𝕟𝕕?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz