Rozdział 85

184 11 5
                                    

~Alec~
Poczucie braku osoby towarzyszącej w łóżku nabrało zbyt wielkiej siły. Lightwood się obudził, zagubiony w rzeczywistości. Przewody w mózgu pozdrowiły się spięciem neuronów po dłuższej chwili i nabiły ospałemu Alecowi z powrotem jego IQ i pojęcie o wszechświecie.

Na przykład dały mu do zrozumienia to, że Magnus, z którym zasnął, jak zwykle rozmył się w powietrzu.

Alec ociężale podniósł się do siadu. Chwycił komórkę z szafki i sprawdził godzinę. Mimo odbytej kilkugodzinnej drzemki nadal był zmęczony. Nie miał tylko pewności, czy zmęczony fizycznie czy psychicznie... Ale przekonał się, że chodziło bardziej o umysł, kiedy zerknął na drugą połowę łóżka, pustą, i jęknął rozpaczliwie.

Alec chciał tego stukniętego Magnusa z powrotem. Natychmiast. Ba, najlepiej by było, gdyby w ogóle się nie rozstawali. Gdyby nawet razem spacerowali za rączkę do łazienki, a co tam. Ponieważ Alec był przekonany, że wtedy skupiałby się na Magnusie i przez to nie męczył sam ze sobą.

Męczenie z samym sobą polegało na tym, że wystarczyło, by tylko się obudził, a na powrót zaczynał obsesyjnie myśleć, myśleć i jeszcze raz myśleć. Nad wszystkim i niczym. Nie potrafił rozróżnić nawet tych myśli, co było dodatkowym rozczarowaniem.

Alec jak ostatni idiota potrafił stresować się w najmniej stresujących sytuacjach. Zarejestrował u siebie tą przypadłość dopiero teraz, chociaż pamiętał, że był takim zagorzałym myślicielem i nerwusem od dzieciaka. Po prostu ostatnimi czasy szczególnie wymykało mu się to spod kontroli.

Świadczyła o tym chociażby sytuacja sprzed kilku godzin. Aleca jak zwykle zeżarł stres i odstawił szopkę, tak że Magnus musiał przywalić mu aż dwa razy. Alec przeprosił, jednak później i tak było mu wstyd.

Dręczyło go potworne déjà vu. Echem w jego wspomnieniach odbijały się wcześniejsze incydenty, w których Alec też nie mógł wziąć się w garść, i po wszystkim powtarzał "przepraszam, że dramatyzowałem." Nie był do końca pewien, ile razy mówił to Magnusowi, ale sądził, że tak do pięciu razy na pewno.

A wszystko to przez alecowe zadręczanie się nad nawet najmniej istostymi błahostkami. Dlatego Magnus Bane był w tej sytuacji wybawieniem. Kiedy znajdował się obok, nieważne, co robili, Alec dosłownie czuł, że Magnus zabierał jego zmartwienia i ustawiał je pod swoim dowodzeniem, tak że świat wydawał się nagle brokatowo rewelacyjny. Alec przyjemnie wyłączał się przy Magnusie.

A jeśli nawet Lightwoodowi odbiło i zaczynał dramatyzować - Magnus radził sobie jak treser dzikich zwierząt i przywracał go do porządku. Plaskaczem czy nie, nie robiło to różnicy. Alec każdemu innemu by oddał, ale Magnus Bane to Magnus Bane i był to jeden uprzywilejowany wyjątek. Alexander już dawno temu przyznał się przed samym sobą, że Bane mógł z nim zrobić wszystko, i owa opinia trwała nadal.

Nawet jeżeli Bane zachowywał się jak osobliwy sadysta i tak się rozkręcił, że postrzelił Santiago i groził Fellowi... Oczywiście, że nie był to najwspanialszy uczynek na świecie. Alec się sprzeciwił, ale co z tego miał? Gruby plaster na czole. Gdyby zachował spokój i próbował załagodzić sytuację jakkolwiek inaczej, to mogłoby to potoczyć się w innym kierunku.

No i gdyby nie ja i narzekanie na okrągło na Ragnora i Raphaela, to W OGÓLE nic z tego nie miałoby miejsca... - myślał markotnie, samoistnie łącząc fakty, bez przerwy. - Już dawno mogłem normalnie z nimi i z Cat dogadać się jakoś w szkole. No, czyli to, co zwykle: wszystko moja wina.

Alec odrzucił głowę i westchnął. Myśli huczały w jego głowie. Odbijały się od czaszki i wracały do mózgu jak wypełnienie w grzechotce. Tyle że Lightwood nie musiał się ruszać, żeby tonąć we wstrząsach, które fundował mu jego własny umysł.

𝕎𝕚𝕝𝕝 𝕐𝕠𝕦 𝕊𝕞𝕚𝕝𝕖 𝕋𝕠 𝕄𝕖 𝔸𝕥 𝕋𝕙𝕖 𝔼𝕟𝕕?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz