Rozdział 4

423 36 3
                                    


~Alec~
Niebieskooki niechętnie uścisnął dłoń azjaty.

- Miło poznać... - mruknął, udając przed rodzeństwem, że rozmawia z Bane'm pierwszy raz.

- Wzajemnie, Alecu - brokatowy nastolatek uśmiechnął się cynicznie.

Minęło prawie dziesięć minut od momentu przedstawiania się sobie, gdy Izzy przyprowadziła do Aleca i Jace'a trójkę chłopaków, którzy potraktowali szkolne ogrodzenie jako skrót wydostania się z terenu liceum.

Czujne zmysły i obserwacje Alexandra nie działały wtedy dobrze. Był zdezorientowany. Nawet nie wiedział, jak sprzeciwstawić się pomysłowi siostry i grzecznie odmówić trójce gości tak, by ich nie zdenerwować i nie mieć później problemów w szkole. I poza nią.

Dlatego szedł teraz przy rodzeństwie, zgarbiony i zły na siebie, że nic nie zrobił. Wraz z Magnusem i jego kolegami - Ragnorem i Raphaelem - zagłębili się już w mroczne osiedle. Spacerowali środkiem ulicy; nie zobaczyli jeszcze ani jednego auta.

Alec cieszył się jedynie z tego, że Jace, w momencie zapoznawania się, jak i teraz, nie podskakiwał do Bane'a w akcie zemsty za swojego braciszka. Najwidoczniej postanowił choć raz w życiu posłuchać Aleca i sobie odpuścić.

I oby tak zostało - modlił się w myślach niebieskooki.

Magnus i Isabelle idący na przodzie rozmawiali o jakiejś nowej kolekcji ubrań, albo o ciuchach sezonowych na zbliżającą się jesień. Alec nie był pewien, ale wiedział tyle, że temat dotyczył mody. Izzy nawet nie zwracała uwagi na to, w jakich warunkach przebiega jej spacer i miła pogawędka. Cóż, tak jak mówiła: "nie boję się kilku śmieci."

Alexander kroczył za azjatą i siostrą, obok rozglądającego się Jace'a. Idący na końcu Ragnor z Raphaelem rozmawiali o czymś ściszonymi głosami. Alec czuł się jak w środku osobliwej eskorty, na którą nie miał jakiejkolwiek ochoty, teraz ani nigdy.

Osiedle okazało się wyjątkowo ciche i spokojne. Alec nie wiedział, czy to wina wczesnej godziny, czy może był tego inny powód, ale w każdym razie i tak nie chciał go znać. Był zadowolony, że przejście przez ten labirynt starych kamienic i popękanych chodników skończy się szybko i bez żadnych niepowodzeń.

Aczkolwiek, dzisiejszy dzień zesłał na Aleca sporego pecha, gdyż po swojej pozytywnej myśli, zza rogu jednego z bloków wyłoniła się nagle dwójka dzieci. Chudych, w za dużych ubraniach i krótko przystrzyżonych fryzurach. Cóż, Alec domyślił się już wcześniej, iż dana dzielnica nie należy do najbogatszych.

Dwójka chłopców nawoływała Magnusa, biegnąc w jego stronę. Raphael i Ragnor momentalnie ucichli, tak samo jak azjata. Wszyscy się zatrzymali.

- Podobno szukasz Richarda! - zaczął z zapałem jeden z dzieci, podbiegając do wysokiego Bane'a. Musieli dobrze odchylić główki. - Wiemy, gdzie jest! Widzieliśmy go przed chwilą!

- A skąd wy niby wiecie, że kogoś szukam? - spytał pomrukiem Magnus. Kucnął, zrównując się z dziećmi.

- Lily mówiła, że za to, co zrobił Elliottowi, odetniesz mu palce!

- Albo zamkniesz w koszu na śmieci, żeby umarł z głodu! - dodał prędko drugi chłopiec. Obaj wyglądali na bardzo podekscytowanych, jakby mieli dostać coś w nagrodę.

Magnus uśmiechnął się minimalnie. Jace i Isabelle także nie potraktowali słów dzieci na poważnie; zaśmiali się, jakby oglądali dobrą scenę w komedii. Alec, marszcząc brwi, miał wrażenie, że tylko on jeden nie widzi w takiej rozmowie nic zabawnego. Żal było mu tych małych dzieci, że w ogóle myślą o takich rzeczach.

𝕎𝕚𝕝𝕝 𝕐𝕠𝕦 𝕊𝕞𝕚𝕝𝕖 𝕋𝕠 𝕄𝕖 𝔸𝕥 𝕋𝕙𝕖 𝔼𝕟𝕕?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz